Ruszył proces kierowcy autobusu. "Gdybym wiedział, że Pani Barbara wpadnie pod autobus, to bym się zatrzymał"
W poniedziałek, 10 października, w Sądzie Okręgowym w Katowicach, ruszył proces 32-letniego Łukasza T., kierowcy autobusu miejskiego z Katowic. Zdaniem prokuratury, mężczyzna 31 lipca 2021 roku, celowo wjechał w grupę osób przy ulicy Mickiewicza w Katowicach, a autobus prowadził będąc pod wpływem środka działającego podobnie jak alkohol. Mężczyzna w prokuraturze nie przyznał się do winy. Jak tłumaczył, obawiał się agresywnego zachowania osób przebywających na jezdni i próbował odjechać.
Przed godz. 10:00 prokurator Rafał Nagrodzki odczytał akt oskarżenia. Chwilę wcześniej sąd odrzucił wniosek obrony, która domagała się wyłączenia jawności rozprawy. Sprzeciwiły się temu pozostałe strony procesu. Partner tragicznie zmarł Basi w trakcie odczytywania aktu oskarżenia zalał się łzami.
Łukasz T., choć nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów, postanowił złożyć wyjaśnienia przed sądem, a także odpowiadać na pytania prokuratora, oskarżycieli posiłkowych oraz swojego obrońcy.
Oskarżony na wstępie zwrócił się przeprosinami do bliskich nieżyjącej Barbary. Jak przekonywał, gdyby wiedział, że młoda kobieta znalazła się pod kołami autobusu, na pewno by się zatrzymał. O tym, że kogoś przejechał, miał dowiedzieć się dopiero później od policjantów. – Żałuję, że sprawy przybrały taki tor, a nie inny – oświadczył T. i dodał, że gdyby mógł, cofnąłby czas i przywrócił życie 19-latce. Zarazem zaznaczył, że chciałby chociaż finansowo zadośćuczynić dwójce dzieci osieroconych przez Barbarę. – Żałuję strasznie – podkreślił.
Ojciec tragicznie zmarłej Basi w przerwie skomentował przeprosiny oskarżonego krótko i dosadnie: - Trzeba było myśleć wcześniej. Chcę dożywocia - uciął pan Krzysztof.
Nie wiedział, że kogoś przejechał?
Do wypadku, w którym zginęła 19-letnia Barbara, doszło 31 lipca 2021 roku o poranku, niedaleko przejścia dla pieszych u zbiegu ulic Mickiewicza i Stawowej, w ścisłym centrum Katowic.
Na udostępnionym w mediach społecznościowych amatorskim nagraniu widać, jak kierowca autobusu najeżdża na grupę młodych ludzi, z których część uczestniczyła w bójce na pasie ruchu. W pewnym momencie kierowca rusza, a 19-letnia Barbara znika pod kołami pojazdu, który ciągnie ją przez kilkadziesiąt metrów. Jeden z mężczyzn jest popychany przez jadący autobus, inni uciekają na boki, a następnie biegną za odjeżdżającym pojazdem.
Jak przekazała w połowie września prokuratura, w śledztwie zebrano bardzo obszerny materiał dowodowy. Przesłuchano świadków, w tym osoby, które znajdowały się na jezdni na ul. Mickiewicza i osoby, które znajdowały się w pobliżu. Zabezpieczono nagrania, na których utrwalony został przebieg zdarzenia. Uzyskano liczne opinie biegłych, w tym z zakresu medycyny sądowej, badań fizykochemicznych, toksykologii i chemii sądowej, biologii i genetyki sądowej, informatyki i ruchu drogowego. Przeprowadzono też eksperyment procesowy na miejscu tragedii.
Łukasz T.: "Byłem zdezorientowany. Nie widziałem, że ktoś stoi przed przednią szybą"
Jak przyznał w trakcie pierwszej rozprawy oskarżony, przed wypadkiem prowadził normalne życie, miał w planach założyć też własną firmę zajmującą się grafiką komputerową. Mężczyzna nie potrafi wyjaśnić, dlaczego nie zauważył stojącej przed autobusem młodej kobiety. Przyznał jednak, że hałas, krzyki, wyzwiska i uderzenia w pojazd dochodziły z prawej strony.
- Dojechałem do ul. Mickiewicza, byli na środku ulicy. Nie wiem dlaczego, ale podjechałem bliżej. Widziałem grupę bijących się ludzi. Później głowę zwróciłem w stronę prawych drzwi, nie przed siebie. To było w tym momencie, jak zaczęli atakować mi pierwsze drzwi. To jest ten moment, kiedy drzwi się miały otworzyć. Huk był przed uderzeniem drzwi. W momencie huku byłem zdezorientowany patrzyłem w lewo i prawo. Nie zorientowałem się, co to był za huk. Nie było czasu, by popatrzeć przed przednia szybę, bo cała moja uwaga poszła na drzwi. Jedna osoba atakowała drzwi. Wyzywała. Jak stwierdził, że rękami nie da rady otworzyć drzwi, to w nie kopnął. Autobus delikatnie się toczył - opisywał moment zdarzenia Łukasz T.
- Jak ruszyłem autobusem, to przed nim było pusto. W autobusie z początku o dziwo było cicho. Dopiero jak odjechaliśmy z przystanku z Mickiewicza, to ktoś zaczął płakać. Nikt mi nie zwrócił uwagi na to, że na kogoś najechałem. Myślałem, że ktoś widział jak przejeżdżam tę dziewczynę. Zastanawiałem się, dlaczego nikt mnie nie poinformował - tłumaczył przed sądem oskarżony kierowca autobusu.
Kierowca twierdzi, że nie wiedział, że kogoś potrącił. Twierdzi też, że nie widział osób, które biegły za autobusem. Jak przyznał, pojechał do zajezdni, bo był przekonany, że nic się nie stało. Miał nie czuć uderzenia. Mężczyzna przyznał, że przyjmował leki, mające pomóc mu w rzuceniu palenia. Rozpoczął drugą kurację na 9 dni przed wypadkiem. Twierdzi, że na ulotce leku, który zażywał, nie było przeciwwskazań do prowadzenia pojazdów. Bezpośrednio przed zdarzeniem miał nie przyjmować leku. Kierowca przyznał też, że w 2017 roku miał próbę samobójczą, po rozstaniu z ówczesną partnerką, a w 2018 roku kilka razy był u psychologa.