Cudem przeżył pod gruzami zawalonej kamienicy. Maksia uratowali strażacy
Maksia strażacy znaleźli po czterech godzinach pracy na gruzowisku. Jego zapach wyczuł pies ratownicy. Malutki, skulony i przerażony. Maksiu mieszkał wraz z rodziną D. i drugim yorkiem o imieniu Smerf. Drugiego pieska nie udało się odnaleźć. Malutki piesek został sam. W wybuchu gazu przy ul. Bednorza zginęła jego pani, 69-letnia Halina D.. A także jej córka Elżbieta D.. W wybuchu ranny został Edward D., mąż kościelnej, który zdaniem prokuratury odpowiada za tę tragedię. On także ucierpiał w wybuchu. Trafił do szpitala, gdy opuścił placówkę postawiono mu zarzuty i mężczyzna został tymczasowo aresztowany.
Ranne w wybuchu zostały też córki wikarego. Rodzina zamieszkiwała plebanię należącą do parafii ewangelicko-augsburskiej przy ul. Bednorza w Katowicach.
Jak podaje "Fakt", malutkim yorkiem zaopiekował się przyjaciel rodziny D. Maksiu wciąż nie może wyjść z traumy, jaką przeżył na początku bieżącego roku.
- Maksiu nie wyszedł jeszcze ani razu do kuchni, boi się nowych pomieszczeń - przekazał w rozmowie z "Faktem" pan Waldemar. Piesek łaknie czułości, w wychodzeniu z traumatycznych przeżyć pomaga mu york pana Waldemara - Tofik. Pieski znają się od dawna. Rany Maksia powoli się zabliźniają.