Tomasz Siemiński z Bielska-Białej jest właścicielem wyjątkowej karuzeli. Mężczyzna prowadzi od ponad 23 lat własną firmę. Regularnie odwiedza największe jarmarki nie tylko w Polsce, ale też na Węgrzech i w Austrii. Jego karuzela kręciła się w Wiedniu i we Lwowie. Można powiedzieć, że jest gwiazdą każdego świątecznego jarmarku. Co roku można ją spotkać na zabytkowym Nikiszowcu. – Karuzela jest kwestią przypadku. Będąc kiedyś na złomowisku znaleźliśmy figurę jelenia. Ktoś wynosił ją po kawałku. Zrobiliśmy prywatne śledztwo. Na początku trafiliśmy do sklepu monopolowego i tam nam kobieta powiedziała, że panowie wynoszą ze stodoły wszystko na złom i przychodzą po dobre trunki. Wskazała nam, gdzie go szukać i tym sposobem doszliśmy do gospodarstwa pana Franciszka z Hażlach. I w taki sposób znaleźliśmy prawdziwy skarb.W słomie, między starymi deskami, ponad 50 lat przeleżała wiktoriańska karuzela. Jedna z tych, jakie jeszcze przed pierwszą wojną światową ozdabiały jarmarki w austrio-węgierskiej monarchii - opowiada mężczyzna.
Karuzela ma ręcznie malowane, galopujące konie, które na głowach mają ozdobne pióropusze. W sumie znajduje się na niej siedem figur: uratowany z wysypiska jeleń, oryginalna katarynka i cały stelaż. Elementy drewniane rozsypywały się w rękach. - Dogadaliśmy się z panem Franciszkiem, spakowaliśmy zdobycz i zabraliśmy do firmy. Jeszcze dopytywałem, skąd on to wszystko ma, ale mówił tylko: „Niemce zostawiły”. Ktoś dał na przechowanie, ale już nie wrócił. Więcej nie pamiętał - dodaje.
- Te figurki są zrobione z metalu, tak jak kiedyś armaty robili, są bardzo ciężkie - dodaje pan Tomasz, który postanowił odnowić karuzelę. Przy pracach pomagali rzemieślnicy z dawnych bielskich zakładów szybowcowych i dziewczyny ze szkoły plastycznej. Przeszukiwali internet i biblioteki, żeby trafić na ślad podobnych urządzeń. Kiedy w końcu się udało zrekonstruować oryginalny wygląd, zabrali się do pracy. Dodali też trochę elektroniki, bo kiedyś cała konstrukcja była napędzana tylko siła ludzkich mięśni. W środku karuzeli krzyżowały się dwa drągi, a w ukryciu popychało je czterech rosłych mężczyzn. - Katarynkę odgrywającą wiedeńskiego walczyka albo marsza trzeba oszczędzać. Wszystkie melodie przegraliśmy na nośnik cyfrowy i stare dźwięki akompaniują zabawie - mówi pan Tomasz.
Karuzela jest pod nadzorem dozoru technicznego. Kiedy ekipa przyjechała i zobaczyła te figurki, przez miesiąc odwiedzali pana Tomasza. To właśnie oni doszli na podstawie figur do tego, z jakiej epoki jest karuzela. Pochodzi z XIX wieku, epki wiktoriańskiej.
- Ma swoją magię. Mamy tyle różnych karuzeli inne stoją, a ta stara ciągle jeździ. Cieszy. Ma 21 figur. Wchodzą dzieci i rodzice. Mieliśmy taką sytuację w Szczecinie na jednym z finałów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - na wózku inwalidzkim przywieziono do nas starszą kobietę – wspomina pan Tomasz. – Była opatulona wielkim, wełnianym szalem, ale na widok karuzeli z oczu zaczęły jej płynąć łzy wielkie jak grochy. Jak ona płakała taką karuzelę pamięta z dzieciństwa, jeszcze sprzed wojny. Opowiadała jak dziadziuś przyprowadzał ją jak była mała. W Katowicach mieliśmy podobną sytuację. Pan miał 96 lat i jeździł na karuzeli. Cieszył się jak dziecko. Osoby starsze się wzruszają najbardziej.