– Do 65-latki na telefon stacjonarny zadzwonił „wnuczek”. Prosił o 50 tys. złotych. Potrzebował tych pieniędzy, bo miał spowodować wypadek, że jak zapłaci, to uniknie odpowiedzialności karnej – opowiada nam (8 lipca) podkom. Tatiana Lukoszek, oficer prasowy siemianowickiej policji. Z reguły „babcie” w takich sytuacjach, najczęściej dają się zwieść oszustom, albo też od razu odkładają słuchawkę, a „wnuczek” wybiera na cel inną „babcię” lub, rzadziej, „dziadka”. W tym przypadku było inaczej. Kobieta od razu wiedziała, z kim ma do czynienia. I postanowiła zadziałać. Prowadziła dialog z „wnuczkiem” i biadoliła, że 50 tysięcy nie ma, ale 30 tysiączków może „wnuczkowi” przekazać, byleby tylko nie miał kłopotów z prawem.
Umówiła się z nim, by przeszedł do jej mieszkania po pieniążki. „Wnuczek” powiedział tylko, pewnie dla ugruntowania swojej tzw. legendy, że sam nie może przyjść i po kasę zjawi się jego kolega. „Babcia” się zgodziła. Po rozmowie natychmiast powiadomiła policję. I gdy kumpel „wnuczka” zjawił się po pieniądze, to oprócz „babci” czekali na niego wywiadowcy z policji. Po nitce do kłębka i policja namierzyła oszusta. Sprawdza teraz, czy czasem nie debiutował w akcji „na wnuczka”. A poza tym, gdyby wiedział, że 65-latka... nie ma wnuczka, to pewnie by do niej nie dzwonił.