Jakież było zaskoczenie sosnowieckich policjantów, którzy na prywatnej posesji na Pogoni odkryli krokodyle nilowe. Gady znajdowały się w przybudówce do garażu. W basenie znajdował się żywy i martwy krokodyl. Ten, którego udało się uratować trafił do poznańskiego zoo. Mężczyznę oskarżono o znęcanie się nad zwierzętami, a także posiadania i przetrzymywania żywych zwierząt gatunków niebezpiecznych.
Przed Sądem Rejonowym w Sosnowcu, toczy się proces Jerzego K., który kiedyś miał zarejestrowany cyrk. To trwało do czasu kiedy polskie prawo zezwalało na posiadanie krokodyli. Czyli do 2008 roku. Po zmianie przepisów, właściciele krokodyli mieli rok na przekazanie zwierząt do ogrodu zoologicznego. Jak pisze "Fakt", zdaniem prokuratury, mężczyzna handlował krokodylami nilowymi do czasu zmiany przepisów.
Oskarżony nie pojawił się na pierwszej rozprawie. Na drugiej, 23 kwietnia, Jerzy K. odpowiadał na pytania przed sądem.
Zagłodził krokodyle bo się ich bał?
Jak się okazuje, zmarła samica krokodyla, nie była jedynym martwym zwierzęciem, jakie znaleziono na posesji 54-letniego Jerzego K. Zwierzęta zostały zagłodzone, jak relacjonuje "Gazeta Wyborcza", mężczyzna na początku miał tłumaczyć policjantom, że bał się karmić krokodyle. Karmił je, gdy były małe, przestał, gdy urosły. Później, gdy prokuratura rozpoczęła postępowanie w tej sprawie, odmówił składania wyjaśnień. W miejscu zamieszkania mężczyzny, policjanci znaleźli także dwa martwe serwale, które Jerzy K., trzymał w zamrażalce. Jak informuje "GW", mężczyzna jednego z serwali miał kupić w Czechach, a drugiego pozyskać od mieszkańców Sosnowca. Po trzech miesiącach pobytu w Sosnowcu, koty zaczęły chorować. Mężczyzna miał sam pobrać od nich krew i zawieźć do badań do Czech. Z wyników miał się dowiedzieć, że serwale chorują na koci AIDS. Pytany przed sądem, dlaczego nie poddał zwierząt eutanazji, odparł: "Nie jestem osobą, która pójdzie ze zwierzęciem do miejsca, w którym je zabiją". Jak przyznał, zrobiłby to wtedy, gdyby zwierzęta wyły z bólu, serwale, które miał jego zdaniem w ten sposób nie cierpiały.
Gdy sędzie Monika Bielecka dopytywała, dlaczego mężczyzna trzymał martwe koty w zamrażalce, ten odpowiedział, że: "Jak każdy, kto kocha zwierzęta, nie chciałem się z nimi rozstać. Hodowcy tak robią". Później mężczyzna przyznał, że w trakcie, gdy trzymał martwe zwierzęta w zamrażalce, nie miał prądu, dlatego zwierzęta się "trochę poroztapiały". Jerzy K. nie chciał odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie wezwał do chorych serwali weterynarza weterynarza. Mężczyzna odpowiedział, że choroba była zaraźliwa i nie chciał wieźć kotów do gabinetu, by zaraziły się innych zwierząt. Jak twierdzi, weterynarza, 54-latek tłumaczył, że wezwał weterynarza, ale nie chciał podać nazwiska przed sądem, ponieważ obiecał, że tego nie zrobi. Mężczyzna twierdził również, że liczył, że zwłoki samicy krokodyla same się rozpuszczą w wodzie. Wcześniej miał próbować je wyciągnąć, jednak samiec był bardzo agresywny i 54-latek odpuścił.
Mężczyzna przyznał przed sądem, że krokodyle hodował od 20 roku życia. Kolejna termin sprawy wyznaczono na 27 czerwca.
Źródło SE.pl, "Gazeta Wyborcza"