Kristina (32 l.) ma dwie córki - Mariannę w wieku 4 i 10-letnią Arinę. Gdy razem z mężem Antonem (36 l.) zdali sobie sprawę, że Rosjanie wejdą na Ukrainę, uciekli z Charkowa. Wyruszyli w środę, 23 lutego. Kiedy dzień później o 5.00 nad ranem bomby zaczęły spadać na ukraińskie miasta, dojechali już do Lwowa. Pokonali ponad tysiąc kilometrów w kierunku polskiej granicy. Następnie pojechali do znajomej Kseni, która mieszka w Chorzowie.
Czytaj koniecznie: Wojna na Ukrainie. Trwa relacja na żywo
- Kiedy byliśmy jeszcze w Charkowie, widzieliśmy rosyjskie czołgi. Zadzwonił do nas znajomy, który wracał z Biełgorodu. Widział setki czołgów przy granicy. Ten sygnał dał nam do myślenia. Postanowiliśmy uciekać - mówi Kristina. Nie zabrali ze sobą żadnego dobytku. Przyjechali praktycznie bez niczego. Na miejscu została cała rodzina - babcie, ciocie, siostry, bracia. Rodzice Kristiny nie chcieli wyjechać. Nie mogli uwierzyć, że Rosja zdecyduje się na atak. Póki co na szczęście rakiety ich omijają, choć na budynkach, które znajdują się nieopodal domu czteroosobowej rodziny z Ukrainy, widać ślady pocisków.
Zobacz koniecznie: Gruzini do Rosjan: "Poszli na ch** okupanci! Sława Ukrainie" Jest nagranie
Znajomi 10-letniej Aliny dzielą się zdjęciami. Pokazują, jak chowają się przed rosyjskimi bombami na wspólnym czacie. - Ciężko to oglądać - mówi Kristina. Mają nagrania, na których widać Charków pod ostrzałem. - Mieliśmy takie jedno fajne miejsce. To był ekopark. Było tam wiele gatunków różnych zwierząt, drewniane place zabaw. Spacerowaliśmy tam z dziećmi. Rosjanie trafili w ten obiekt pociskiem. Wszystko zniszczone - dodaje Ukrainka.
Czytaj koniecznie: Żołnierze z Ukrainy zwrócili się do Rosjan. Włosy stają dęba! "Macie prze***ne"
Znajomi czteroosobowej rodziny nie mają już jak uciec. Kiedy oni chcieli opuścić Ukrainę, nie było już takiej możliwości. Brakowało paliwa. Tam na miejscu pomagają wolontariusze. - Jednym z nich jest starszy pan, który roznosi chleb. Mówi, że pamięta czasy II wojny światowej. Opowiadał, jak wtedy każdy marzył, aby zjeść choć kawałek chleba - mówi rodzina z Ukrainy. Jedyną możliwością ucieczki z miasta jest wsparcie innych osób, które organizują wyjazd do centralnej lub zachodniej Ukrainy. W innym przypadku to ogromne ryzyko.
Czytaj także: Charków: Szpital dziecięcy zbombardowany
- Dziewczyna z mojej klasy była w takim stanie psychicznym, że po prostu wstała i wyjechała autem z 5-letnim dzieckiem. I to mimo, że nie potrafi jeździć. Przejechała lasem na drogi, które jeszcze istnieją i jakoś dojechała do Lwowa. Czekamy, aż przejedzie przez granicę. Jej mąż pracuje w Polsce - opowiada Ksenia.
Charków to blisko półtoramilionowe miasto, w którym regularnie trwają walki. Wprowadzono tam godzinę policyjną. Anton dodaje, że zostało ono otoczone przez rosyjskie wojska. Wyjazd jest już nie tyle niemożliwy, co niebezpieczny. 36-latek dziękuje wszystkim Polakom, którzy angażują się w pomoc jego rodakom. - My to mamy tutaj wszystko. Teraz sami chcemy pomagać innym. Dziękujemy wszystkim Polakom, jesteśmy niezwykle wdzięczni - mówi Anton.
Rodzina mieszka na razie u Kseni, ale od poniedziałku (1 marca) będą mieli mieszkanie. Liczą, że wojna rychło się skończy i wrócą do Charkowa. - Mamy nadzieję, ale nie wiadomo jak będzie - mówi Kristina. 10-letnia Arina ma tylko jedną prośbę: Chcę, aby moja rodzina mogła żyć.
Zobacz również: OFICJALNIE: FIVB uderzyło w Rosję! Mistrzostwa świata odebrane agresorowi wojny w Ukrainie