Ukradł tramwaj za 7 milionów złotych i urządził sobie nocną przejażdżkę, zbierając po drodze pasażerów. 25-letni mężczyzna wyruszył z katowickiego Zawodzia i dojechał aż do Chorzowa. W niedzielę (30 października) samozwańczy tramwajarz trafił do aresztu na trzy miesiące, a czeka go jeszcze dotkliwsza kara. Choć całe zajście wywołuje raczej uśmiech, zarzuty są poważne i dwa. Pierwszy dotyczy "sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym" (art. 174 par. 1 Kodeksu karnego), drugi - jak definiuje Kodeks karny - "zaboru pojazdu znacznej wartości w celu krótkotrwałego użycia (art. 289 par. 2)". Za tam sformułowane zarzuty 25-latkowi może grozić nawet do ośmiu lat więzienia.
Więcej o sprawie: Ukradł tramwaj z zajezdni i woził pasażerów! Samozwańczy motorniczy zatrzymany w Chorzowie. Trzeba było wyłączyć prąd
Samozwańczy tramwajarz wyznał prawdę. Dlaczego ukradł tramwaj?
Przypomnijmy, że 25-latek podczas zatrzymania ani przez chwilę nie stawiał oporu, był trzeźwy choć trwają jeszcze badania krwi pod kątem innych substancji psychoaktywnych, a finalnie nikomu nic się nie stało. Mężczyzna wpadł właściwie tylko dlatego, że jechał pod nieistniejącą linią 33 i zauważył go inny tramwajarz, który zorientował się, że coś jest nie tak. Początkowo w śledztwie nie zdradzał swojej motywacji, ale teraz wiadomo już, dlaczego ukradł tramwaj. Podczas jednego z przesłuchań wyznał, że jest synem motorniczego i on też chciał poprowadzić taki wóz.
Spółka Tramwaje Śląskie ustala jeszcze dokładną metodę działania. Na razie zdradzają tylko, że pojazd był włączony, bo w nocy prowadzono prace serwisowe. W pobliżu prawdopodobnie nikogo nie było, ale to nie wyjaśnia jeszcze, dlaczego brama zajezdni była otwarta, a ochrona nie reagowała.