Umowa miała być podpisane w grudniu, ale... były i są rozbieżności. Dotyczą one przede wszystkim alokacji pracowników z zamykanych kopalń do działających oraz osłon socjalnych dla decydujących się zrezygnować z pracy. Chodzi o tzw. odprawy. Związkowcy chcą, by to było 120 tys. zł netto, strona rządowa proponuje... brutto. To i jeszcze kilka (istotnych dla związkowców) szczegółów sprawia, że umowa społeczna nadal nie jest zawarta. Strona społeczna podkreśla, że porozumienie jest konieczne, by Komisja Europejska wyraziła zgodę na udzielenie pomocy publicznej sektorowi.
Tymczasem ekspert górniczy, b. wiceminister gospodarki odpowiedzialny za rządów SLD-PSL za górnictwo uważa, że Unii nie jest potrzebny dokument o umowie społecznej, ale stanowisko rządu, w kwestii podejścia do energetyki opartej na węglu. A etapowe odejście od niej rząd zawarł w strategii Polityka Energetyczna Państwa. – I to już jest absolutnie wystarczające, aby się tym dokumentem spierać (…). Od samego początku uważam, że taki dokument, jak umowa społeczna, nie jest potrzebny, bo strony przecież nie mają do siebie pretensji o postępowanie. Próbują tylko zdefiniować przyszłość. Naukowcy nie są w stanie określić tego, co będzie za 10 lat, a tym bardziej nie można tego zrobić w trybie umowy społecznej i przewidzieć, co się wydarzy w gospodarce za 20 czy 30 lat i zagwarantować to podpisami przedstawiciela Ministerstwa Aktywów Państwowych i związków zawodowych – analizuje dla portalu nettg.pl dr Markowski.
Racji eksperta nie podzielają nie tylko związkowcy, ale także – reprezentujący w rozmowach rząd – Artur Soboń, wiceminister aktywów państwowych, pełnomocnik rządu ds transformacji spółek energetycznych i górnictwa węglowego. Jest przekonany, że umowa zostanie zawarta w lutym i w marcu ruszą rozmowy z Komisją Europejską. Wcześniej, bo 23 lutego, w Katowicach znów będą toczyć się negocjacje między związkowcami a ministrem Soboniem. B. premier i obecny europoseł Jerzy Buzek podczas internetowej edycji EEC Trends (debaty o świecie, o gospodarce, o przyszłości) stwierdził (17 lutego), że że na transformację energetyki Polska uzyskuje najwięcej pieniędzy wśród unijnych krajów. Nie powinno to nikogo dziwić, skoro to w Polsce jest najwięcej, w UE, kopalń węgla kamiennego (brunatnego więcej mają w Niemczech) i elektrowni węglowych.
– Według Forum Energii w ciągu 7-10 lat dostaniemy niemal tyle pieniędzy, ile potrzeba na transformację energetyki. Z kolei Polski Instytut Ekonomiczny wyliczył, że dekarbonizacja gospodarki jest tańsza niż utrzymanie dotychczasowego modelu. Jeśli nie zmienimy sposobu dostarczania energii, to będzie o 20 proc. drożej. Nie mamy wyjścia – mówił prof. Jerzy Buzek. Dzieje się to w ramach unijnego programu Zielony Ład, którego celem jest tzw. zeroemisyjność gospodarki.
W 2020 r. w ChRL (Chińska Republika Ludowa) uruchomiła bloki węglowe dające 38,4 gigawatów mocy (GW). To ponad trzy razy więcej niż w reszcie świata. Ten globalnie w tym czasie zredukował moc w elektrowniach węglowych o 17,2 GW. Pod koniec 2019 r. polska energetyka miała zainstalowanych 47,378 GW mocy, w tym z węgla kamiennego 22,792 GW, a brunatnego - 9,292 GW.
Polecany artykuł: