Ludzie w sklepie przechodzili nad umierającym człowiekiem. Nikt nie pomógł
Wstrząsające sceny rozegrały się jednym ze sklepów w Bielsku-Białej. 57-letni mężczyzna zasłabł w sklepie, osunął się na podłogę miedzy kasami. Ludzie przechodzili obok niego obojętnie, robili zakupy, niektórzy trącali wózkami ratowników medycznych, którzy prowadzili reanimację. Wcześniej nikt nie pomógł ekspedientce i jednej z klientek, które rozpoczęły reanimację mężczyzny, jeszcze przed przyjazdem ratowników. Nikt nie zamknął sklepu, przedświąteczny handel trwał w najlepsze. Tę wstrząsającą historię, jako pierwszy opisał dziennik "Fakt".
Całą sytuację opisuje w rozmowie z "Faktem" fryzjerka, która pomogła pracownicy sklepu. - "Rzuciłam zakupy i przecisnęłam się przez tych wszystkich ludzi. Chwyciłam go. Z kasjerką położyłyśmy go na ziemi" - relacjonuje kobieta.
Kobieta rozpoczęła pomoc. Najpierw ułożyła mężczyznę w pozycji bezpiecznej. Gdy chciała sprawdzić czy oddycha, próbowała uciszyć tłum w sklepie, ale nikt nie reagował. Gdy zorientowała się, że 57-latek przestał oddychać rozpoczęła masaż serca. Kobieta prosiła o pomoc innych ludzi, by wymiennie uciskali klatkę piersiową mężczyzny do czasu przyjazdu pogotowia. Nikt nie pomógł. Kobieta robiła to naprzemiennie z ekspedientką.
W tym czasie sklep był pełen ludzi, robili zakupy, przechodzili nad mężczyzną, który był reanimowany, przekraczali go, by móc kontynuować to, po co przyszli do sklepu. Gdy dotarł Zespół Ratowników Medycznych, to oni przejęli udzielanie pomocy mężczyźnie. Ludzie w ogóle nie reagowali na prośby, również strażaków, którzy dołączyli chwilę później, a ci prosili o zamknięcie kasy. Dopiero policji udało się stworzyć przestrzeń do pracy ratownikom. Na miejsce skierowano policjantów samodzielnego poddziału prewencji w Bielsku-Białej i to oni udzielili asysty ZRM.
Mężczyzna trafił do szpitala wojewódzkiego na oddział kardiologiczny – informuje st. sierż. Sławomir Kocur, rzecznik prasowy KMP w Bielsku-Białej. Karetka dojechała tam w asyście policji. Niestety, mimo wysiłku lekarzy, mężczyzny nie udało się uratować. 57-latek zmarł w szpitalu.
Sieć "Lewiatan", do której sklep należy, wydała oświadczenie w tej sprawie.
"Jest nam niezmiernie przykro z powodu śmierci naszego klienta. Składamy kondolencje rodzinie i bliskim" (...) Sieć tłumaczy, że klienci nie reagowali na polecenia służb medycznych, policji i pracowników sklepu.
Dlaczego nie zamknięto sklepu na czas prowadzonej reanimacji? Biuro prasowe wyjaśnia, że "nie jest upoważnione do udzielania informacji w sprawie "swojego franczyzobiorcy".
Źródło: "Fakt"
Polecany artykuł: