Dyżurny z Komisariatu Policji w Wiśle odebrał w nocy zgłoszenie od mieszkanki dzielnicy Łabajów, która była zaniepokojona odgłosami dobiegającymi z rejonu potoku. Kobieta przekazała, że były to odgłosy podobne do rozpaczliwego płaczu dziecka. Po sprawdzeniu okazało się jednak, że był to mały borsuk. "Dyżurny skierował na miejsce policjantów, którzy potwierdzili informacje ze zgłoszenia. Wezwani do pomocy funkcjonariusze z OSP, szybko złapali zwierzę i przekazali pod opiekę mundurowych. Następnie dyżurny skontaktował się Ośrodkiem Rehabilitacji „Mysikrólik” z Bielska-Białej, którego właściciel przekazał jak pomóc zwierzęciu, aby nie narażać go na dodatkowy stres do czasu jego przyjazdu", relacjonują funkcjonariusze. Policjanci umieścili borsuka w skrzynce i przykryli kocem, zapewniając mu dostęp świeżego powietrza. Właściciel ośrodka przekazał, że matka małego borsuka najprawdopodobniej nie żyje i dlatego było słychać jego skomlenie.
To zdarzenie pokazuje, jak ważne jest, byśmy nie pozostawali obojętni na los dzikich zwierząt. "Wszystko dobrze się skończyło dzięki szybkiej reakcji zgłaszającej i sprawnej interwencji mundurowych. Mały borsuk jeszcze tej samej nocy trafił pod opiekę specjalistów", mówią policjanci. "Chciałabym podziękować naszym wiślańskim panom policjantom za pomoc w wieczorno-nocnej akcji ratowania małego borsuczka. Panowie byli mili, zaangażowani i pomocni. I jeszcze oczywiście chciałam podziękować panom strażakom z OSP w Wiśle, którzy szybko, sprawnie i z sukcesem zareagowali, pełna profeska. Panowie szacun. Od razu dodam, że mały wpadł w takie miejsce, że nie miał możliwości się wydostać, matka jeśli żyje też nie mogła mu pomóc. Próbowaliśmy w tej nietypowej akcji tak pomóc, żeby nie zaszkodzić, dlatego akcję koordynował przez telefon pan z ośrodka dla dzikich zwierząt, gdzie mały ma trafić", napisała na Facebbooku pani Jolanta, która wezwała pomoc do zwierzęcia.