Wołodymyr miał guza mózgu. Przeszedł operację, ale lekarze na Ukrainie nie widzieli szans na poprawę. Jego mama, Katarina, opiekowała się 39-latkiem, ale gdy wybuchła wojna, zdecydowała się szukać pomocy w innym miejscu. Nie chcieli, żeby w ostatnich chwilach życia patrzył, jak jego kraj wali się wskutek rosyjskich bomb. Pomogli wolontariusze. Wołodymyr i Katarina wyjechali ze Lwowa, potem spędzili na przejściu w Korczowej około sześciu godzin. Już po polskiej stronie trafili do punktu recepcyjnego. Stamtąd zabrano ich do hospicjum Cordis, mieszczącego się przy ul. Ociepki w Katowicach. - Wołodymyr bardzo mało się rusza. Jego lewa noga jest bezwładna. W jego przypadku pozostała już tylko opieka paliatywna. Tak wynika z dokumentów medycznych. Nie ma szans, by go uratować. Przewieźliśmy go, aby w ludzkich warunkach mógł dotrwać do samego końca - mówi Adam Trzebińczyk, wolontariusz w Fundacji Onkologicznej Rakiety. - U nas nie ma takich ośrodków. U Was służba zdrowia jeszcze stoi na dwóch nogach. Na Ukrainie leży pod płotem - zauważa Igor, który jest tłumaczem.
Czytaj koniecznie: Wojna na Ukrainie. Relacja na żywo
Początkowo chcieli przetransportować Wołodymyra do szpitala. Ale 39-latek miał szczęście, bo w hospicjum znalazło się jedno miejsce dla niego. - Sytuacja rozwijała się dynamicznie. Tego samego dnia, jak mieliśmy dokumenty, dostaliśmy informację, że Wołodymyr czeka już na granicy. Pojechaliśmy po niego. Byliśmy zaskoczeni. To wszystko się udało przez czysty przypadek - dodaje Trzebińczyk.
Zobacz koniecznie: Uciekli z Charkowa, nim rozpętało się piekło. 10-letnia Arina: "Chcę, by moja rodzina mogła żyć"