Pod koniec ubiegłego roku koronawirus podstępnie zaatakował obu zakochanych. - To była walka o życie. Pojawiła się wysoka gorączka 39-40 stopni C i trudności z oddychaniem. Pot lejący się strumieniami tak, że trzeba było co pół godziny zmieniać koszulkę. Ja też miałam w tym czasie gorączkę, ale mniejszą i chorowałam tylko dwa dni, a Gerard zupełnie opadł z sił. Pierwsza myśl - koronawirus - mówi partnerka mężczyzny.
Nie było czasu do stracenia. Z racji wieku zagrożenie dla Gerarda Makosza było niezwykle duże. - - Zadzwoniłam do lekarza pierwszego kontaktu. Usłyszałam, że jest sam i ma nawał pacjentów. Na moją prośbę po pracy przyjechał do Gerarda w ubraniu zabezpieczającym. Stwierdził zmiany w płucach i wystawił e-receptę. Codziennie byłam też w kontakcie z córką Gerarda, która jest lekarzem - opowiada Iwona.
Rozpoczęła się ciężka walka o każdy oddech. Dwa koncentratory tlenu pracowały na zmianę, pomagając oddychać osłabionemu panu Gerardowi. Wreszcie pan Gerard po raz pierwszy od wielu dni sam zaczerpnął powietrza.
- Iskerka uratowała mi życie. Gdyby nie było jej przy mnie, moglibyśmy dziś nie rozmawiać. Nie spała w nocy, czuwała przy mnie. Po chorobie byłem bardzo osłabiony, oczywiście musiałem stopniowo nabierać siły. Iwonka wprowadziła mi gimnastykę oddechową. Z dnia na dzień to się poprawiało – uśmiecha się szczęśliwy pan Gerard.
- Budzę się rano i myślę co za szczęście mnie spotkało - uśmiecha się emerytowany górnik.
W styczniu trafili ponownie do sanatorium na turnus rehabilitacyjny pocowidowe