Choroba zaczęła się niepozornie. Jak większość przeziębień. Stan podgorączkowy, który po lekach się obniżał. - 28 lutego obchodziłam 40. urodziny. Jakub zamówił tort, pomógł mi przy myciu okien. Byli moli moi rodzie. Mąż wcześniej nie chorował. W badaniach wychodziło, że jest zdrowy jak ryba. Ale po tej nocy pierwszego marca obudził się bardzo słaby, nie miał siły wstać – wspomina pani Monika.
Po trzech dniach gorączka była już bardzo wysoka. Do tego bóle pleców, klatki piersiowej i silny kaszel. - Czuł się coraz słabszy. Nie stracił węchu i smaku. Umówiłam go na teleporadę. Lekarka dała skierowanie na wymaz. Kuba nie mógł dojść do samochodu, miał wielką zadyszką. Wiozłam go z tyłu na siedzeniu, jak zwłoki – opisuje żona.
Czytaj również: Śląskie. Pisał 13-latce, że ma piękne piersi. Molestował upośledzonego chłopca. Teraz były ksiądz... uczy etyki w szkole
Wynik testu na koronawirusa był pozytywny. Wezwane pogotowie zawiozło Jakuba Bobera do szpitala w Chorzowie. - Do mnie nie dochodziło, co się dzieje. Przecież to silny zdrowy facet, a teraz leży w karetce i nie może oddychać. Nie mogłam wyjść z domu, bo sama byłam na kwarantannie. Płakałam i krzyczałam na przemian. Kuba w szpitalu przyjął ostatnie namaszczenie i żegnał się ze mną i rodziną. 18 marca przewieziono go do szpitala tymczasowego w Katowicach. Następnego dnia został intubowany. To był koniec naszych telefonicznych kontaktów – pani Monika patrzy na zdjęcie męża.
Zobacz również: Rybnik. Skandal w szpitalu! Zaszczepili prawie 250 osób poza kolejnością. To rodziny lekarzy i pielęgniarek
Niestety, było jeszcze gorzej. Serce odmawia posłuszeństwa, stan jest bardzo ciężki. - Jedyną szansą na przeżycie, było podpięcie Jakuba pod sztuczne płuco-serce. Dzięki Bogu tę szansę dostał w szpitalu w Zabrzu. Dało nam to nadzieję. Wierzę, że mąż z tego wyjdzie. Bardzo o to proszę Boga – mówi Monika Bober, składając ręce do modlitwy.