We wtorkowym wydaniu "Uwagi" TVN można było odświeżyć najnowsze informacje dotyczące zabójstwa w Borowcach. Najprawdopodobniej to właśnie podejrzany o zbrodnię Jacek Jaworek (52 l.) zastrzelił w sobotę w nocy swojego brata Janusza i jego żonę Justynę (44 l.) oraz ich syna Jakuba (17 l.). Z masakry ocalał tylko 13-letni Gianni, któremu udało się schować, a następnie uciec z domu. Zabójca uciekł i oddalił się w nieznanym kierunku. Trwa policyjna obława. Mordercy szuka grupa 200 policjantów, wyposażona w drony, helikoptery. Na miejscu pracują także policjanci zajmujący się zwalczaniem cyberprzestępczości i policyjni kontrterroryści. Na miejsce dotarła także specjalna niemiecka policyjna grupa poszukiwawcza wraz z tzw. psami saksońskimi. Niestety, nadal nie udało się odnaleźć Jacka Jaworka.
Czemu doszło do zbrodni? Wiadomo, że relacje w rodzinie były bardzo trudne. Prokuratura przekazała informację, że między braćmi trwał spór o dom, który dostali w spadku. Jacek nie miał pracy. Rozwiódł się z żoną. Często pił. To spowodowało, że mógł w końcu nie wytrzymać presji i dokonać makabrycznej zbrodni w Borowcach. Reporter "Uwagi" TVN dotarł do ludzi, którzy opisali, jak wyglądało życie rodziny Jaworków w czasie, gdy Jacek przeprowadził się do brata. - Oni zawsze żyli ze sobą bardzo dobrze, pracowali razem, bo obaj wykonywali ten sam zawód. Nie byli ze sobą skonfliktowani w taki sposób, że miało to swoje korzenie w przeszłości - mówi pan Tomasz, przyjaciel Jacka. Gorzej było po wspomnianym rozwodzie. - Przyjechał [do brata – red.] i miał zostać dwa tygodnie, no to go przyjęli. Okazało się, że nie został dwa tygodnie tylko pół roku. Obrósł w piórka i zaczął rządzić. Podłączył sobie farelki, elektryczne kuchenki, wszystko na prąd, a ani grosza nie dał do rachunku. Za nic nie płacił, nigdzie nie pracował, a oni go utrzymywali - opisuje znajomy podejrzanego.
Zabójstwo w Borowcach. Zobacz zdjęcia z miejsca tragedii
Jak Jacek opisywał relacje z rodziną? - Zaczęły się drobne złośliwości, które miały mu utrudniać życie. Zakręcono mu wodę, żeby się nie mógł umyć, więc schodził do piwnicy, znalazł zawór i go odkręcił to znowu wyłączono gaz. Nie mógł korzystać ze szklanek, nie mógł włożyć jedzenia do lodówki. Jeśli jego jedzenie zostało, to wyrzucili dla psa. Po prostu chcieli się go pozbyć. W ostatnim czasie był w stanie rezygnacji, zniechęcenia do zrobienia czegokolwiek. On tę sytuację widział jako osaczenie. Tak do mnie powiedział: „Tomek, czuję się osaczony - dodaje przyjaciel mężczyzny. Janusz i Justyna z kolei byli wspaniałym, kochającym się małżeństwem. Urodzili się w tym samym roku, tego samego dnia. On pracował 20 lat w jednej firmie. Ona nikomu nie odmówiła pomocy. Ich życie zostało przerwane w feralną sobotę 10 lipca o godz. 1.00 w nocy. Możliwe, że Jacek już wcześniej postanowił, że wybije rodzinę. W rozmowie z kolegami miał mówić, iż chodzi mu to po głowie.