Z zimną krwią zamordował Andrzeja. Mieszkańcy Lgoty Murowanej są wstrząśnięci
Oprawca starszego mężczyzny, Jakub L. (25 l.) nie cieszył się dobrą opinią wśród miejscowych. Ludzie woleli go omijać szerokim łukiem. W policyjnych kartotekach też się często przewijał. Jednak jakoś wkradł się w łaski pana Andrzeja i często do niego zachodził.
Podobnie było w ciepłą noc z 9 na 10 sierpnia. Jakub L. odwiedził Andrzeja w jego domku, stojącym na skraju wsi. W pewnym momencie pod domem pojawiły się wozy pogotowia oraz policji. Ratownicy zrobili co mogli, ale Andrzejowa S. nie można było już uratować. Miał kilka ran kłutych na ciele i zmasakrowaną twarz.
Pogotowie zawiadomił jeden z dalszych sąsiadów ofiary. A potem sam pobiegł na miejsce i próbował ratować konającego Andrzeja aż do momentu, gdy nadjechał ambulans. Skąd sąsiad wiedział, że w domu stało się coś złego? Powiedział mu o tym sam morderca - Jakub L.
- Pan Andrzej leży nieprzytomny. Sprawdziłem mu tylko puls i uciekłem. Chyba nie żyje - powiedział oprawca.
Funkcjonariusze zaczęli działać. Jakuba L. zatrzymali po kilku godzinach.
- Mężczyzna usłyszał zarzut zabójstwa i został tymczasowo aresztowany - mówi prokurator Piotr Wróblewski z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie, która nadzoruje śledztwo.
- Podejrzany tylko częściowo przyznał się do winy. Twierdzi, ze nie zabił, a jedynie uderzył ofiarę. Ponadto utrzymuje, że niewiele pamięta, a powodu samego czynu nie potrafi wskazać - dodaje prokurator.
Tymczasem Jakub L. zrobił bardzo dużo, żeby zmylić policję. Jak ustaliliśmy po zadaniu śmiertelnych ciosów Andrzejowi S. uciekł z miejsca zbrodni. Pobiegł do domu, tam umył się i przebrał w świeże, nie zakrwawione ciuchy. Dopiero wtedy zaczął grać rolę niewiniątka - zadzwonił do sąsiadów i sprzedał bajkę, że gdy przyszedł do domu ofiary, zastał 52-latka nieprzytomnego.