Pan Marian oskarża lekarzy ze szpitala w Zawierciu, że popełnili karygodny błąd, zajmując się jego żoną Danutą. Zdaniem mężczyzny, nie rozpoznali oni zapalenia wyrostka robaczkowego. "Nie wybaczę sobie, że zawiozłem żonę do szpitala w Zawierciu. (...) Czekali na wynik badania na obecność koronawirusa", mówi w rozmowie z "Faktem". 72-latek opowiada, że jego o dwa lata młodsza żona trafiła do szpitala z bólem brzucha i temperaturą 38 stopni dokładnie 15 sierpnia. "Zrobili jej wymaz na COVID i czekała na korytarzu SOR-u 36 godzin na wynik", mówi dla "Faktu" mężczyzna. Gdy test wykluczył koronawirusa, skierowano ją na oddział chirurgii. Wcześniej, na wypisie z SOR-u, napisali, że jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. "Młodzi lekarze przez weekend nic nie zrobili, żeby ją ratować! Druga operacja nie uratowała jej życia", mówi pan Marian. Dopiero doświadczony lekarz miał rozpoznać zapalenie wyrostka i przeprosić kobietę, która trafiła na stół operacyjny. Było jednak za późno. Po dwóch dniach przeprowadzono kolejny zabieg, wdała się sepsa. 70-latka umarła.
"Fakt" pisze, że szpital odmawia komentarza w tej sprawie. Pan Marian zawiadomił za to prokuraturę. "Straciłem ją przez błąd lekarzy. Nigdy tego nie wybaczę", mówi.
Tomasz Ozimek z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie potwierdza, że zostało wszczęte śledztwo pod kątem błędu w sztuce lekarskiej i nieumyślnego spowodowania śmierci.