Nigdy nie widział mamy. Zna ją tylko ze zdjęć. Filipek (6 l.) wpatruje się w jej fotografię, przyciska do piersi. – Tato, czy mama nie żyje przeze mnie? – pyta. – Żona zmarła dwie godziny po porodzie. W szpitalu nikt nie zauważył, że się wykrwawia. Chcę, by ktoś odpowiedział za jej śmierć, a do tej pory nie usłyszałem nawet słowa „przepraszam” – mówi Robert Gęgotek z Dąbrowy Górniczej. Sześć lat temu stracił ukochaną żonę i matkę swoich dzieci, a do dnia dzisiejszego nikt nie odpowiedział za to, co się stało. Radość z trzeciego dziecka i powiększenia rodziny zamieniła się w rozpacz i żałobę. 38-latka wykrwawiła się w szpitalu. Miała być tam bezpieczna, otoczona najlepszą opieką. Okazało się, że było inaczej. Pani Katarzyna zmarła dwie godziny po urodzeniu dziecka.
Zobacz też: Plaga karaluchów w Lublińcu. Robale wchodzą ludziom do uszu!
– Kiedy żona zaszła w ciążę, mieliśmy cichą nadzieję, że będzie córeczka. Po USG wyszło, że to kolejny, trzeci syn. Ale bardzo się cieszyliśmy z powiększenia rodziny – wspomina mężczyzna. Niestety, sześć lat temu pani Katarzyna (+38 l.) zmarła po urodzeniu Filipka. Chłopczyk przyszedł na świat przez cesarskie cięcie. Kobieta tuż po porodzie rozmawiała krótko z mężem. Uskarżała się na ból. Po dwóch godzinach od zabiegu nie żyła. Przyczyną śmierci był krwotok. Przez trzy dni jej bliscy nie mieli żadnej informacji na temat przyczyny zgonu. Powiadomili prokuraturę. – Do takiej sytuacji może dojść, gdy pacjentka leży i nikt do niej nie zajrzy przez kilka godzin po przebytym cesarskim cięciu. Natomiast przy prawidłowej organizacji oddziału, gdy są przestrzegane reguły, czegoś takiego sobie nie wyobrażam – mówił w rozmowie z „Uwagą” Andrzej Matyja, ginekolog położnik, Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej ze Świętokrzyskiej Izby Lekarskiej.
Z dokumentacji medycznej wynika jednak, że do pacjentki personel zaglądał co 15 minut. Jej parametry życiowe były w normie. Prokuratura nie stwierdziła zaniedbań szpitala. Co innego sąd cywilny. W pierwszej i w drugiej instancji uznał odpowiedzialność placówki za śmierć pani Katarzyny. Ale na razie nikt nie usłyszał zarzutów. Robert Gęgotek sam wychowuje trzech synów. – Byłem tylko na jednej rozprawie, kiedy byłem przesłuchiwany. Przy każdej kolejnej musiałbym sobie o tym wszystkim przypominać – mówi „Super Expressowi”. Sprawa ciągnie się już sześć lat.
– Po śmierci żony musiałem się nauczyć być ojcem i matką. Wcześniej to Kasia zajmowała się synami, lubiła z nimi wyjeżdżać. Ja ciągle byłem w pracy. Filip jest bardzo do niej podobny. Pyta mnie czasami: Mama zmarła w tym samym dniu, w którym ja się urodziłem, czy to moja wina? Odpowiadam mu, że w żadnym wypadku. Tak się stało – mówi ze smutkiem pan Tomasz. Przyznaje, że chciałby usłyszeć przeprosiny ze strony szpitala, ale jeszcze chętniej usłyszałby, że żona jednak wraca do domu…