Przesycona czułością saga rodzinna na długo pozostaje w pamięci, zachęca do lektury wydawnictwo Pascal. Zajrzyjmy zatem do książki. Prezentujemy fragment.
"Skórka od chleba", Aszur Hila Timor, tłum. Anna Klingofer-Szostakowska, wydawnictwo Pascal
[...]
Wysoka kobieta o dużych niebieskich oczach z małym dzieckiem o małych brązowych oczach idzie długą ścieżką, której początku i końca nie widać. Mała rączka chłopca wysuwa się ze spoconej dłoni kobiety i opada bezwładnie.
Z opadnięciem tej dłoni kobieta – którą jestem – zrzuca pięć ostatnich długich lat i znów jest młodą zbuntowaną dziewczyną, która ukradkiem opuściła dom w środku nocy.
Ci, którzy ocaleli, wrócili pociągiem, ale ja już dość się najeździłam. Chcę pójść ścieżką przez pola pszenicy. Chcę wdychać zapach domu. Chcę iść śladem zapachu chleba upieczonego w piekarni.
Przez pięć lat modliłam się, żebym miała dość czasu na opowiedzenie o tym, co mi się przydarzyło. A teraz, gdy moja modlitwa została wysłuchana, nigdzie się nie spieszę. Tylko nogi dziecka, które nie zna domu, które nigdy nie czuło jego zapachu, opóźniają nas w drodze. Nic strasznego. Przecież mam teraz dość wolnego czasu.
Wygładzam sukienkę. Wycieram spocone dłonie o znoszone kapcie wetknięte do kieszeni mojego płaszcza, ściskam rączkę Izaaka i idę dalej.
Gdy mój ukochany Cemach przyszedł pod mój dom, zawołał, żebym wyszła, i powiedział, że postanowił uciec do Rosji, bo wie, kim jest Hitler, milczałam. Patrzył pytająco na zagłębienie na moim młodym czole. Gdy nadal milczałam, zapytał, czy zgodzę się pójść z nim. Odpowiedziałam: "Tak" i weszłam do środka. Nie wiem, dlaczego ze wszystkich rzeczy, które były w domu, zabrałam akurat kapcie i schowałam je do kieszeni płaszcza. Potem zawiązałam chustkę na głowie i ruszyliśmy w drogę, tę samą, którą idę teraz.
Te kapcie towarzyszyły mi wszędzie. Grzały mnie na dwudziestopięciostopniowym mrozie, gdy szłam urodzić Izaaka. Gdy nie miałam ich na nogach, chowałam w nich swoje nieliczne skarby. Wiadomości. Adresy. Pocztówkę od taty. Ogrzewały mnie też, gdy Cemach nie odpowiadał na mój list.
Idziemy teraz wśród pól, gdzie kiedyś rosła wysoka pszenica. Pól, gdzie spotykali się kochankowie. Pól, gdzie spotykałam się z Cemachem i gdzie po raz pierwszy mnie zobaczył. I wiedział. I ja też. Wiedziałam.
A teraz nic nie wiem. Coraz więcej pytań. Na porzuconych polach nic nie rośnie. Dokoła cisza. Tylko westchnienia wiatru.
Powiedziano mi, że podczas wojny ludzie ukrywali się na polach pszenicy, przed żniwami. Ale teraz nie ma tu nikogo. Nikt nie świętuje. Nie ma kochanków. Nikt się nie ukrywa. Tylko cisza.
Przysiadamy na skraju pola, żeby odpocząć. Izaak zdejmuje znoszone buty i wyswobadza obolałe nóżki. Wyciągam z zawiniątka mały bochenek chleba i podaję mu. Patrzy na mnie ze zdumieniem i szybko zjada, zanim się rozmyślę. Podczas wojny jadłam pierwsza, a on to, co zostawiłam. Potrzebowałam siły, żeby zająć się nim i sobą. Teraz nie muszę jeść. Wyciągam lewy kapeć, znoszony i podarty, z kieszeni płaszcza i wyjmuję z niego ostatnią pocztówkę od taty, którą przysłał mi w środku wojny. Pismo wyblakło, ale wyraźnie pamiętam słowa. Tata zapewniał, że wszystko jest normalnie. Tata nigdy nie kłamał. Zawsze dotrzymywał słowa. Patrzę w górę i widzę świecące słońce. Spoglądam w dół. Nie ma wątpliwości. Pszenica kwitnie. Tato – idę, wybaczysz? Zapytasz o dziecko? Zaciekawisz się?
Patrzę na Izaaka, który prędko zajada i zalewa mnie nowe uczucie. Miłość. Tak bardzo kocham swoje dziecko. To uczucie wypełnia mnie, aż mnie mdli.
Nic dziwnego, że moja mama nie kochała swoich przybranych dzieci, które dostała od mojego taty, miała ośmioro własnych do kochania.
Skąd brała miłość do ośmiorga dzieci? Może nie kochała wszystkich. Może nie kochała mnie. Zasługiwałam na to, skoro tak źle o niej myślę, choć tyle czasu minęła, odkąd jej nie widziałam.
Droga jest długa. Zimowe słońce zimne. Z daleka widać czerwone domy Białej. Znów pocą mi się dłonie, ale tym razem ich nie wycieram. Idziemy nieznanym mostem. Piekarnia jest zamknięta. Okna powybijane. Zapach chleba, który zawsze unosił się przed budynkiem, zastąpiła jakaś ciężka woń. Obca. Nieznajoma. Dziecko płacze.
– Jeszcze dwie ulice i będziemy w domu – uciszam je.
Ale ono się nie uspokaja. Nie wie, co to dom.
Oto i on. Duży drewniany dom z poddaszem i czerwonymi dachówkami. Dokładnie taki, jak zapamiętałam.
Delikatnie pukam do drzwi. Ta cisza mnie paraliżuje. Stukam mocniej. Dziecko się przyłącza. Myśli, że to zabawa.
Na poddaszu otwiera się okno i wygląda przez nie blondwłosa kobieta, która zamyka okno ze zgrzytliwym trzaskiem.
Okrążam dom, idę na podwórze. Pusto.
W miejscu farbiarni wełny jest dziura, przez którą można zajrzeć do osmalonego pomieszczenia techelet. Drzwi, które ukrywały je przed światem, zostały wyrwane, a wejście jest zasnute pajęczynami.
Kobieta wychodzi z domu i zbliża się do mnie.
– Hitlerowcy przyszli. W Simchat Tojre. Wyciągnęli wszystkich i zabili na podwórzu.
Patrzę na nią i poznaję Inę, swoją przyjaciółkę. Co ona robi w moim domu?
– Tate. Mame. Mordko. Lejbo. Ruchełe. Natan. – Ina wylicza imiona moich zamordowanych bliskich, którzy zginęli w imię techelet. Wyraźnie wypowiada ich imiona w jidysz, tak dobrze jej znane, jako stałej bywalczyni w naszym domu, i kontynuuje nienawistną polszczyzną: – Szkoda, że ten Hitler nie wykończył wszystkich Żydów. – Rzuca mi płomienne spojrzenie zdradzające strach, że wypędzę ją z mojego domu.
Mojego pustego, pogrążonego w ciszy domu.
Nie ma w nim taty.
Nie zapyta, po co mi to dziecko. Nie zapyta, dlaczego to dziecko nie jest obrzezane. Nie zapyta, dlaczego dziecko umie mówić w jidysz, po niemiecku, po polsku i po rosyjsku, ale przez cały czas milczy.
Nie zapyta, co jadłam i gdzie.
A ja nie będę musiała spuszczać wzroku.
Ale mimo to opuszczam wzrok ku mojemu synowi, jedynej rodzinie, jaka mi pozostała. Łzy nie chcą płynąć. Oczy mnie pieką. W oknie domu Mordka i Ruchełe ktoś lekko odsuwa zasłonę, zerka i z powrotem szybko zasłania okno. Nie rozpoznaję tej postaci, ale to nie Ruchełe, ani Mordko, ani nie mały Natan, który już powinien być dużym chłopcem.
– Mame. Mutter. Matka. Mami. Ja. Ja. Ja. Pierwszy. Mame. Jestem twoim pierwszym. – Izaak przerywa ciszę i mocno przytula się do mojej nogi; moja jedyna rodzina, początek mojego rodu. Podaję mu rękę i idziemy znajomą drogą na stację kolejową.
Przez pięć lat modliłam się do Boga i prosiłam, żebym miała dość czasu, żeby opowiedzieć, co mi się przydarzyło. Teraz mam cały czas na świecie, ale nie został nikt, komu można by opowiedzieć.
Już się nie modlę. Nie mam do kogo.
Po drodze na dworzec wyrzucam kapcie do kosza na śmieci. Komuś, kto nie ma domu, niepotrzebne domowe kapcie. [...]
O autorce: Hila Timor Aszur, urodzona w 1970 r. izraelska reżyserka filmów dokumentalnych, pisarka i dziennikarka. W swojej twórczości skupia się przede wszystkim na związkach pomiędzy światem religijnym i świeckim oraz na tematyce Zagłady.