Co się stało z Adamem Karskim, bohaterem Pana trzech powieści kryminalnych retro? Został wysłany na urlop, by mógł Pan odetchnąć od fabuły rozgrywającej się w przeszłości?
Grzegorz Skorupski: Przyznam szczerze, że rzeczywiście chciałem odpocząć od pisania powieści kryminalnych retro. Owszem, tworzenie ich daje dużo radości, ale czasami rozpęd pisarski hamują pewne szczegóły, które wymagają sprawdzenia. Research historyczny i wyszukiwanie elementów budujących autentyczność powieści są naprawdę czasochłonne. Pracując nad "Domem Pod Czerwonym dębem", musiałem np. sprawdzić, jakie cygara wtedy sprzedawano i w jakiej cenie. Jakie stroje były wówczas modne albo w jaki sposób organizowano przyjęcia… To wszystko zajmuje sporo czasu. Po trzech powieściach retro poczułem potrzebę pisania bez przerw na przeglądanie pocztówek i szperanie w archiwach lub w danych statystycznych. Chciałem poświęcić się jednemu tematowi i pozwolić wyobraźni spokojnie płynąć. Bez stresu, że ktoś znajdzie w powieści jakiś szczegół i powie: "O, przepraszam bardzo, ale guziki w 1930 roku nie mogły mieć koloru niebieskiego. To byłoby niedopuszczalne" (śmiech). Jednak nie pożegnałem się jeszcze z Adamem Karskim. Mam na niego pomysł w kolejnej książce. Mój bohater pojawi się w roku 1922 – roku zabójstwa Narutowicza.
Skoro Karski przebywa na urlopie, kto zatem szuka mordercy w Pana najnowszej książce „Mistrz marionetek”?
Nastąpiło tu zupełne odwrócenie postaci. Po raz pierwszy moją bohaterką została kobieta – Olga Stapikowska. Postać zupełnie inna od Karskiego, twardo stąpająca po ziemi. Ale jednak do niego podobna – trochę cyniczna, z dystansem patrząca na rzeczywistość.
O czym jest więc ta książka?
To powieść kryminalna osadzona we współczesnym środowisku nauczycielskim. Znana z antykościelnych poglądów oraz zainteresowań wicca – historyczka Klaudia Schmidt – zostaje znaleziona martwa. Wbity w jej pierś drewniany kołek wskazuje na zabójstwo na tle religijnym. Kto mógłby je popełnić? No właśnie… W "Mistrzu marionetek" staram się wciągnąć czytelnika w intrygę, trzymającą w napięciu fabułę i zagadkę detektywistyczną, którą (mam nadzieję) czytelnik rozwiąże wraz z bohaterką książki – polonistką Olgą Stapikowską. Jednocześnie zwracam tu też uwagę na takie problemy, jak manipulacja ludźmi, fanatyzm na tle religijnym czy zagrożenia płynące z internetu.
A kto kryje się pod tytułem "Mistrz marionetek"? Oczywiście nie zdradzajmy fabuły, zostawmy czytelnikom przyjemność delektowania się lekturą.
Mistrz marionetek ma tu co najmniej dwa znaczenia. Jedno jest spójne z przesłaniem utworu "Master of Puppets" zespołu Metallica (zachęcam do przesłuchania). Natomiast drugie – bardziej oczywiste – dotyczy wspomnianej już kwestii manipulowania ludźmi. Tego, na co jesteśmy narażeni zwłaszcza teraz, w XXI wieku. Uważam, że manipulacja może być skupiona na wielu bodźcach. Nie tylko na bezpośrednich kontaktach człowieka z człowiekiem, ale także wsparta środkami elektronicznymi (w tym przypadku internetem i darknetem).
Zgłębił Pan ich czeluści?
Tak. Musiałem, by powieść była autentyczna. W przeciwnym razie czytelnik od razu wyczułby fałsz. Przeszukałem darknet, który rzeczywiście umożliwia swobodny zakup broni, narkotyków czy pornografii. Niestety. Odkryłem zupełnie inne fora, niż te działające w jawnym internecie, o wiele bardziej niebezpieczne. A dojście do nich jest naprawdę proste.
Jak bardzo proste?
By trafić do darknetu, wystarczy zainstalować odpowiedni program. I już. Jesteśmy praktycznie nienamierzalni. W końcu darknet został stworzony przez służby wojskowe, na własne potrzeby. Według niektórych miał być azylem dla ludzi w państwach totalitarnych, ułatwiać im rozwój myśli i komunikację, bez kontroli władz. Dziś „poszedł” jednak w inną stronę. Nie wiem, czy można uznać go za bezsprzeczne zło. Jestem człowiekiem dość liberalnym. Uważam, że wolność to podstawa, a ludzie powinni być informowani o tym, jak z niej świadomie i bezpiecznie korzystać. Unikałem w darknecie bardzo drastycznych treści, nie lubię ich. Podobnie jak nigdy nie opiszę w swoich książkach scen gwałtu, tortur kobiety czy dziecka. Kosztowałyby mnie za dużo emocji.
"Mistrz marionetek" zaczyna się jednak od realistycznego, przejmującego obrazu egzekucji młodej dziewczyny posądzonej o czary w średniowieczu. Czyli natura i pasja historyka nie dały o sobie zapomnieć nawet we współczesnej książce? Badał Pan temat czarownic na terenie obecnej Wielkopolski?
Wcześniej napisałem trzy książki dotyczące historii regionalnej. Były tam też fragmenty dotyczące czarownic i palenia ich na stosach. Wielkopolska na szczęście nie przodowała w „rankingu” egzekucji. Jako ciekawostkę mogę przytoczyć fakt, że w ostatnim procesie o czary to kobieta oskarżyła dwóch mężczyzn o zniesławienie, doprowadzając do ich skazania. W gruncie rzeczy wiele zależało od tego, kto rządził miastem. Czasem w ogóle nie dochodziło do procesów kobiet (były one przerywane przez włodarzy miast), ale zdarzały się i egzekucje z naprawdę bzdurnych powodów. Mnie najbardziej boli w tym to, że osoby, które powinny okazywać miłość i miłosierdzie, mówiące o wybaczaniu, czasami same przykładały rękę do śmierci niewinnych kobiet.
Podkreśla Pan, że nie pisze kryminałów, a powieści kryminalne. Na czym polega różnica?
Pierwsze, moim zdaniem, skupiają się na wątku kryminalnym, rozwiązaniu zagadki. Natomiast drugie wychodzą poza te ramy. Gdybym pisząc, miał tylko na celu przekazanie procesu śledczego, to raczej nie byłoby to zabawne. Dlatego staram się przemycić tło, opowiedzieć inne historie, które spajam wątkiem kryminalnym. W przypadku mojej debiutanckiej powieści "Smak błękitu" chciałem pokazać rzeczywistość przed wybuchem I wojny światowej. Obraz narastającego niepokoju pomieszałem z poezją dekadencką. I wyszła mi powieść kryminalna z fragmentami wierszy. Natomiast w "Dłoniach śmierci" przedstawiłem to, co wojna robi z psychiką ludzi (zarówno bezpośrednio biorących udział w walkach, jak i członków ich rodzin). Z kolei "Dom Pod Czerwonym Dębem" pokazuje pewne analogie między dyktaturą jednej partii, a narastającym systemem autorytarnym. Koncentruje się też na odczuciach człowieka. W przypadku "Mistrza marionetek"… miałem osobisty powód, by napisać tę książkę – doświadczyłem hejtu ze strony fanatyka religijnego. Wplotłem więc w fabułę aspekty wiary, religii, sterowania ludźmi.
Wracając do fantastycznego wątku kryminalnego… Niczym Agatha Christie zbiera Pan swoich bohaterów w jednym pomieszczeniu (tu: w pokoju nauczycielskim). Zacieśnia krąg podejrzanych, ale stawia też wiele znaków zapytania. Prowadzi Pan grę z czytelnikiem, pozwalając mu na własne śledztwo.
Tak, dokładnie. Bardzo nie lubię książek, w których dopiero na ostatnich stronach pojawia się morderca czy osoba winna. Nie mamy szans poznać ich wcześniej. Ja daję czytelnikowi te same dane, którymi dysponują prokurator Adam Karski czy polonistka Olga Stapikowska. Dozuję fakty, wydarzenia, elementy. A i tak chciałbym, aby na końcu czytelnik stwierdził, uderzając się ręką w czoło „no tak, przecież to oczywiste. Że też na to nie wpadłem”. Podobnie jak mistrzyni Christie (choć jeszcze wiele pracy przede mną), prowadzę czytelnika przez zagadkę kryminalną. Pokazuję też różne charaktery postaci, osobowości, odmienne spojrzenia na rzeczywistość. Po prostu lubię skupiać się na człowieku.
A czy ma Pan – w kręgu rodziny lub znajomych – osobę, która jest Pana pierwszym recenzentem? Rozwiązuje zagadkę po raz pierwszy, wnosi uwagi?
Zdecydowanie moja córka. Konsultuję z nią już nawet szczegóły. Córka (aktualnie na aplikacji w kancelarii radcowskiej) jest fanką moich książek. Czyta je zawsze jako pierwsza. Podpowiada, co poprawić, co wyciąć. Mówi wprost, który fragment jest dla niej zbyt nużący, a który za brutalny. W 70% przyznaję jej rację, a 30% pozostawiam swojej ocenie. Reszta rodziny czeka na finalną, wydrukowaną wersję książki. Szczerze mówiąc, też wolę papier od e-booka. Lubię dotknąć książki, poczuć jej zapach. Lepiej mi się odbiera fabułę w takiej formie.
Wspomniał Pan kiedyś, że bliski jest Panu świat edukacji oraz że tworzy Pan po pracy…
Moja siostra i szwagierka są nauczycielkami. Ja również przez 20 lat uczyłem historii w kilku szkołach, jednocześnie angażując się w sprawy samorządowe miasta. Dziś pełnię funkcję zastępcy burmistrza Gostynia. Myślę, że praca w urzędzie motywuje mnie do pisania, pozwala oderwać się od rzeczywistości. Tworzę najczęściej wieczorami. Nie przy biurku, tylko w salonie – z laptopem na kolanach i słuchawkami w uszach. Obok żona ogląda telewizję… Moje książki nie powstają więc w zawrotnym tempie. Minimum roku potrzebowałem na "Mistrza marionetek" i ponad dwóch lat pracy – na powieść kryminalną retro. Jednak pisząc, odpoczywam. Wyłączam się, przechodzę do wymyślonego świata. Jest to dla mnie wręcz narkotyczna ucieczka.
Dlaczego warto sięgnąć po "Mistrza marionetek"?
Jeśli w dzisiejszym świecie chcemy być wolni, bezpieczni, to myślę, że powinniśmy przeczytać tę powieść. Książka podsunie sposoby obrony przed ludźmi, zapewni również świetną rozrywkę. Da też możliwość zaprzyjaźnienia się z bardzo ciekawą osobowością – Olgą Stapikowską – błyskotliwą, trochę cyniczną, z dystansem do rzeczywistości.
Myśli Pan, że Olga jeszcze pojawi się jeszcze w Pana książkach?
Koniecznie! Lubię Olgę, z jej pomysłami, z podejściem do życia. W ogóle lubię swoich bohaterów. Chętnie wracam do ich świata, by razem z nimi tworzyć rzeczywistość. Właśnie… jestem teraz w rozterce: Karski czy Stapikowska? Wydaje mi się, że jednak wygra Olga. W jej przypadku mam bardziej rozwinięty zarys kolejnej książki.
Gdy piszę książkę… odpoczywam. Przenoszę się w świat, który tworzę. Taki, doprawiony odpowiednią muzyką, trochę narkotyczny odlot.
Gdy nie piszę… absorbuje mnie dom i praca zawodowa. Uwielbiam też ten stan (niestety nie dany mi zbyt często) wieczornego "bezmyślenia" ze szklanką whisky doprawioną kostką lodu i dobrą płytą na gramofonie.
Najchętniej czytam… książki, które mają klimat. Mam tu na myśli bardzo różne gatunki literatury. Takie, które dostarczają tylko rozrywki i wiem, że nie sięgnę po nie więcej. Oraz takie, które czytam powoli, rozkoszując się zarówno pięknem słowa, jak i przekazywaną treścią.
Zawsze… dziwię się, że ludzie i otaczający świat nadal tak mocno mogą mnie zaskakiwać.
Nigdy… "w życiu nie pokocham dziewczyny, która słucha disco polo". Przepraszam taki fragment piosenki "Twoja generacja" Pidżamy Porno natychmiast mi się nasunął. A na poważnie – nigdy nie opiszę sceny gwałtu czy tortur kobiety lub dziecka. W książkę wkładam dużo siebie. Wejście w sferę odczuć oprawcy, a jeszcze bardziej ofiary, jest dla mnie nawet trudne do wyobrażenia. Natomiast w kwestii osobistej – mam nadzieję, że nigdy nie minie mi ochota, by coś w sobie zmienić.
Jutro… wypiję poranną yerba mate i będę się starał, żeby to był dobry dzień.
Książka "Mistrz marionetek" Grzegorza Skorupskiego od Wydawnictwa Harde dostępna w najlepszych sieciach księgarskich i księgarniach stacjonarnych oraz internetowych, w tym na www.wiemiwybieram.pl, jak też w wersji e-book m.in. na woblink.pl, legimi.pl, publio.pl, ebookpoint.pl. Wydawnictwo Harde zaprasza na stronę www.harde.se.pl oraz na Facebook.com i Instagram - @hardewydawnictwo.