Wigilijna niespodzianka, cz. 1
Alex Vastarix, Waldemar Bednaruk
Wczoraj wyjątkowo wcześnie, jak na nią, wskoczyła do łóżka, by rano wstać przed pozostałymi dwórkami królowej. Lubiła sobie pospać dłużej, albo przynajmniej poleniuchować w ciepłej pościeli.
- Ale nie dziś! – jednym zdecydowanym ruchem odrzuciła rozgrzaną pierzynę. Lodowate szpile przeszyły ją do szpiku kości, powodując gęsią skórkę na bladych nogach.
-Najgorsze dopiero przede mną! – Wiedziała, że musi teraz stanąć na zmrożonej nocnym chłodem posadzce i potruchtać do przebieralni. Zebrała się w sobie i jednym susem wyskoczyła z łóżka. Wrażenie nie mogło być gorsze, nawet gdyby stanęła bosą stopą na rozgrzanej do czerwoności patelni. Skulona z zimna podreptała co prędzej do kącika za przepierzeniem, zmienionego w prowizoryczną garderobę.
-Zimno! Zimno! Zimno! – szczękała zębami, naciągając na chude, gołe ramiona codzienną, skromną szatę, w jakiej chodziła zwykle, gdy nie przebywała u boku królowej. Dzisiejszego poranka miała do wykonania tajną misję i nie musiała się do niej stroić w najlepsze suknie.
Ciepło ubrana i z butami na nogach przestała dzwonić zębami. Teraz musiała się przemknąć niepostrzeżenie między śpiącymi dziewczynami do drzwi, a stamtąd na korytarz i dalej do bocznego wyjścia tuż obok kuchni. Na zewnątrz powinien czekać młodziutki pacholik o imieniu Bonifacy, jeśli dobrze zapamiętała jego imię. Włóczył się za nią, wzdychał i wodził rozmiłowanym wzrokiem, jednak jak mawiała matka – nie dla psa kiełbasa!
Nie miał najmniejszych szans, by zaciekawić sobą dziewczynę taką jak Marysieńka. Może gdyby była ona zwykłą Marysią – polską szlachcianką na wydaniu, to zerknęłaby na niego z ciekawością raz i drugi. Jednak Maria Kazimiera de La Grange d’Arquien, bo tak należało się zwracać do tej córki francuskiego markiza, nie mogła poświęcić nawet chwilowej uwagi na pozbawione przyszłości miłostki z zadurzonymi szczeniakami. Została stworzona do wyższych paranteli – znacznie, znacznie wyższych!
-A jednak się z nim umówiłaś!? – szydziłyby przyjaciółki, gdyby przyłapały ją na sekretnej schadzce z cukierkowej urody pacholęciem.
Nie zamierzała się tłumaczyć, bo wydałyby się sekrety, które ujawnione być nie mogły, dlatego intryga musiała pozostać tajemnicą. Ruszyła ostrożnie w stronę drzwi, przeciskając się między posłaniami, na których twardo spały pozostałe dziewczyny. Nędzne, byle jak sklecone łóżka, przykryte spraną do granic wytrzymałości pościelą podkreślały obraz ubóstwa panującego w tych miesiącach na dworze polskiego króla Jana Kazimierza i jego małżonki Ludwiki Marii z rodu Gonzaga. Już za kilka dni kończył się trudny dla wszystkich rok 1656. Ubóstwo kraju zniszczonego wojną ze Szwecją wyzierało z każdego kąta, nawet z kąta pałacu królewskiego.
Szczęśliwie ominęła już większość łóżek, co ośmieliło ją do przyspieszenia. Szarość zimowego poranka przechodziła w blady świt.
-Muszę się spieszyć, bo zaraz światło dnia wygoni wszystkich z łóżek! – pomyślała, zapominając, że małe okienka nie przepuszczają wystarczającej ilości światła, by widzieć, co znajduje się w ciemnych jeszcze alejkach między pryczami. Nadepnęła na coś, pewnie na porzucony drewniak jednej z dziewczyn, podskoczyła i potykając się, oparła ręką o jedno z posłań. Z bliska ukazała się jej buzia nowej dwórki, która dołączyła do nich kilka dni wcześniej – jeszcze nie zapamiętała jej imienia.
O mało na nią nie upadła. Balansując na jednej nodze, rozpaczliwie próbowała odzyskać równowagę. Udało się, ale kosztem potężnego siniaka na kolanie, które z impetem uderzyło w boczną deskę łóżka. Posłanie zachwiało się jak łódka na morzu pod uderzeniem bocznej fali, a przestraszona nagłym wstrząsem dziewczyna otworzyła oczy, zapewne myśląc, iż to czas na pobudkę.
-Ciii, ciii! Śpij, śpij malutka – pogłaskała ją uspokajająco po głowie i uśmiechnęła się uspokajająco przez łzy, tłumiąc jednocześnie okrzyk bólu. Dziewczyna uśmiechnęła się sennie, westchnęła z ulgą i przekręciła na drugi bok, zamykając oczy.
Marysieńka, lekko kuśtykając, wymknęła się na korytarz i pospieszyła w stronę bocznego wyjścia z pałacowego korytarza. Pchnęła ramieniem solidne dębowe drzwi i zamarła z wrażenia, gdy do środka wtargnęła w obłoku śnieżystych drobinek nieoczekiwana fala syberyjskiego wręcz chłodu.
-Brr, chyba nigdy nie przywyknę do tych mrozów! - Wstrząsnęła się z zimna i poczekała chwilę na kolejny krok, by dać sobie czas na oswojenie się z zimnem. Odważnie wyjrzała na zewnątrz, czując, jak jej twarz momentalnie tężeje z dojmującego chłodu, a na powiekach osiada szorstki szron. Gorączkowo rozejrzała się po niemal pustym jeszcze dziedzińcu i z bezbrzeżnym zdumieniem stwierdziła: - nie ma go tutaj!
Poczuła w ustach gorzki smak zawodu pomieszanego z paniką. Nienawidziła niesłownych osób. Dla niej nie było gorszej rzeczy niż obiecać coś komuś, a potem nie spełnić obietnicy.
-Niemożliwe! – tupnęła ze złością nóżką obutą w zgrabny trzewiczek, aż wokół jej kostek zawirował śnieżny pył – Tyle czasu się napraszałeś na spotkanie! Prosiłeś o chwilę uwagi, oferowałeś dozgonną służbę, pomoc w każdej najdrobniejszej nawet sprawie, a teraz z powodu odrobiny mrozu nie chciało ci się wyjść z ciepłych komnat?!
Dla pewności wychyliła się bardziej na zewnątrz w nadziei, że chłopak kryje się przed chłodnym podmuchem gdzieś w załomach muru - ale nie, nie było go nigdzie!
Trudno byłoby go przeoczyć, bo poza nią i zgarbionym pod swym brzemieniem stajennym dźwigającym dwa ciężkie drewniane cebry z wodą dla koni nie było na dziedzińcu nikogo.
No, … prawie nikogo.
cdn.
Następne odcinki opowiadania „Wigilijna niespodzianka” będziemy publikować w kolejne dni, aż do końca grudnia 2021. Książki autorstwa duetu Alex Vastarix i Waldemar Bednaruk dostępne są w najlepszych sieciach księgarskich i księgarniach stacjonarnych oraz internetowych, w tym na www.wiemiwybieram.pl/harde. Zapraszamy na stronę wydawnictwa www. harde.se.pl/ oraz na facebook.com/hardewydawnictwo i Instagram - @hardewydawnictwo.