Przyznaje się Pani do błędów. Pisarka z tyloma książkami na koncie naprawdę robi błędy ortograficzne, czy to kokieteria?
Iwona Banach: Czysta prawda. Słówko: już – piszę przez sz – jusz. No zdarza się. Bardzo szybko zaczęłam czytać – chyba byłam trochę nienormalna – zaczęłam mówić w wieku ośmiu miesięcy, pełnymi zdaniami. To trochę przerażało, bo była mała i chuda. Wyglądałam trochę jak taka gadająca małpka. Mama mówiła, że podczas zakupów ludzie, z którymi stała w kolejkach bali się mnie – takiego dziwnego dziecka. Gadanie mi zostało.
Roczne dziecko mówi – mama, baba i to jak dobrze pójdzie, a Pani pełnymi zdaniami. Już jako dziecko była Pani osobą wyjątkową.
Prędzej dziwaczną, raczej w tym kierunku bym poszła.
Dlaczego Pani się tak umniejsza?
Czy ja wiem, wszyscy teraz są tacy wspaniali, to ja mogę nie być?
Śmieje się Pani. Nie napisała Pani nigdy romansu, bo tak ją śmieszyły sceny erotyczne, że nie dała rady. To delikatne szyderstwo i śmiech, to dobry sposób na życie?
Trochę tak. Mam w domu dwie osoby chore. Niechodzącą mamę i niepełnosprawną, 34-letnią w tej chwili córkę. Jestem z nimi sama i jakoś muszę sobie radzić. Wolę to robić za pomocą śmiechu niż załamywania rąk i biadolenia: O boże, ja to taka dobra jestem. Wolę trochę się z siebie pośmiać i przy okazji z życia. Łatwiej mi.
Gdyby świat miał spełnić jakieś Pani marzenie, co by to było?
Domek z ogrodem. Doskonale wiem, że nie mogę załatwić ot tak, natychmiast zdrowia córki. Takich marzeń nie mam, bo one są bez sensu. Jeżeli o czymś w ogóle marzę, to tym, co jest dostępne. Mam w życiu dobrze. Naprawdę nie żyję źle, ale mieszkam na drugim piętrze. Wyprowadzenie na spacer mamy na wózku jest nierealne, bo jestem z tym sama. Na dodatek nigdy nie zrobiłam prawa jazdy. Wyobrażam sobie, że mama mogłaby wyjechać na powietrze i to jest moje marzenie.
W Pani książkach jest tyle radości, są też niesztampowe. Zaskakiwanie czytelników to numer jeden każdej nowej powieści?
Nie lubię kopiowania. Jak jedna bohaterka wyjedzie otworzyć pensjonat i w nim dzieje się akcja, to zaraz kolejna, co prawda nie wyjeżdża, żeby zrobić pensjonat, ale dostaje w spadku starą chałupę i tam robi…pensjonat. Schematy, one się cały czas powtarzają. Wiem, że wszystko już napisano, ale mimo to, zawsze szukam czegoś, w czymś byłabym inna od pozostałych. Czytając książki, od razu widzę, co ktoś wziął z kogoś innego. Inspiracje wyczuwam, a ja nie chcę być taka sama.
Czym jest dla Pani "Zastroniec"?
To jest mój blog. Trochę recenzji książek. Uważam, że nie powinno się pisać źle o książkach, raczej w każdej znaleźć coś dobrego. Staram się. Za to w felietonikach – Wrednym okiem – się wyzłośliwiam. Miałam się w tym miejscu promować, problem w tym, że nie potrafię. Jestem z pokolenia, któremu mówili: siedź cicho, znajdą cię. Niestety nie jest to prawdą, ale nie potrafię pisać o swoich książkach.
Wszystkie Pani książki można by spiąć klamrą: Wrednym okiem. Obśmiewa Pani wiele zjawisk. Obśmiała Pani (wszechmocną) blogosferę. Ktoś się na to Pani pisanie obraża?
W moich książkach nie ma osób realnych. Nigdy w życiu nie opisałabym kogoś, kto istnieje naprawdę, bez jego wiedzy i zgody. Nigdy bym kogoś nie ośmieszyła. Wiem, że to się zdarzało innym pisarzom, to było bardzo nieprzyjemne. Uważam, że nie wolno czegoś takiego robić. Ja nie zamierzam. A jak się na moje pisanie po obrażali, no cóż, ta dzisiejsza poprawność polityczna jest tak wielka, że nieustannie ktoś się na coś obraża. Nie wiem, czy to jest dobre? Sama nie będę się cenzurować, bo przestałabym pisać. Mam pewne tabu. Nie stworzę śmiesznej osoby niepełnosprawnej. Nie będę się podśmiewać z kogoś, bo jest gruby. Jeśli grubas jest kretynem, to z tego kretyństwa mogę się wyśmiewać, ale nie będę się śmiać z kogoś, tylko dlatego, że jest gruby.
Przeklina Pani w książkach. Jest soczyście, tu ktoś próbował Panią temperować?
Redakcja nie, ale za to parę koleżanek powiedziało, że nie będą czytać moich książek, bo przeklinam. Mam się wytłumaczyć? Przeklinanie w narracji uważam za pozbawione sensu. W dialogach za to przeklinanie może pokazać, kim jest dana postać. Nie wyobrażam sobie, żeby przestępca nie klął, a młody człowiek w złości rzucał: motyla noga. Piszę teraz książkę dla dzieci. Zanim zaczęłam, zadałam redakcji pytanie o to, co ze słownictwem.
– Przecież dzieciaki też klną – usłyszałam. Nie jest więc ostro, ale jakaś cholera się zdarzy.
Zastanawiałam się, czy ma Pani listę najdziwniejszych imion i z niej kolejno wykreśla imiona swoich bohaterów. W "Kocha, lubi, morduje", jest Teodoryk, Teofila, Eligjusz…
Jest ponoć taka zasada, że jeśli w książce mamy bohaterów bez liku, to dobrze, żeby wszystkie imiona nie zaczynały się np. na M. Lubię dziwne imiona. Moja mama urodziła się w Kraśniku na Lubelszczyźnie, ja w Bolesławcu na Dolnym Śląsku. Pojechałyśmy w odwiedziny w jej strony, ktoś zadał mamie pytanie, jak córka ma na imię.
– Iwona.
– No co ty, jak mogłaś dziecko Iwan nazwać?!
Drugie imię?
Niestety Barbara. Ojciec był dyrektorem w górnictwie.
Imiona nadają nam charakteru?
A i owszem. Mam wrażenie, że Anna wygłupia się mniej niż Bożena.
Kogo z "Kocha, lubi, morduje" lubi Pani najbardziej?
Szczurka. Fajny, trochę wredny, ale przyznam, że nie wolno mi kochać jednego bohatera, bo wtedy wypychałabym go wszędzie i bez przerwy. Lubię dziwnych ludzi. Jak Jaszczotek. Ci dwoje, Paula i Sebastian są tacy zwyczajni. Trochę ich zmarnowałam. Gdybym nadała im inne cechy… Jedna z moich wcześniejszych bohaterek jest prepperką, czeka na koniec świata, a ci są tacy zwyczajni…
Polecany artykuł:
Pani się śmieje przy pisaniu, czy autor się jednak nie chichra?
Bardzo źle zniosłam pandemię. Jestem hipochondryczką i katastroficzką. Tak życiowo, to jestem marudna. Dobrze mi robi wchodzenie w książkę i czasami się podczas pisania śmieję. Przed pandemią potrafiłam wybuchnąć w głos śmiechem, przygasiło mnie. Facebook stał się ostatnio portalem z klepsydrami. Pandemia, Ukraina, głód na świecie i naprawdę człowiek ma się źle. Pochłaniam te wieści. One mnie dotyczą. Może dlatego piszę takie śmieszne książki, żeby inni się śmiali.
Śmieją się, potwierdzam. Pani książki dają odrobinę ulgi. Dobrze słyszeć, że również Pani.
Napisałam wcześniej cztery poważne książki, między innymi o niepełnosprawności. Gdybym miała dziś, oprócz tego, co dzieje się na świecie, wejść jeszcze w książkę, gdzie kogoś się morduje na poważnie, w taki czarny świat, to chyba bym zwariowała. Wieczorami dużo czytam. Wolę lżejsze lektury, ostatnio sięgam po Chmielewską, Alka Rogozińskiego.
Wiem, że dawniej zaczytywała się Pani reportażami.
Tak, ale reportaże nie są lekkie. Nie ma reportaży na miłe tematy. Teraz wolę autobiografie, książki popularnonaukowe, historyczne Sławomira Kopra.
Wspomniany Alek jeździ po całej Polsce na spotkania autorskie. Jest szansa gdzieś Panią spotkać?
Nie mogę zostawić mamy samej. Bywają spotkania w Bolesławcu, na których bywam, są sympatyczne, więc może tam. Tylko muszę sobie zęby zrobić, bo w pandemii nie mogłam, właściwie chętnie nadal zakładałabym maseczkę (śmiech).
Nie sposób zachować powagi podczas rozmowy z Panią.
W Internecie wszyscy pisarze robią z siebie bóstwa. Tak sobie to czytam. Wszyscy są piękni, wspaniali, szczęśliwi, właśnie złamał im się paznokieć. To nie jest życie.
Czy tak właśnie nie trzeba, kreować swój idealny wizerunek?
A ja wiem – nie wiem. Nie szafuję swoim życiem. Nie opowiadam o nim. Śniadania i kolacji nie pokazuję. Bycie pięknym jest nabyte, przeminie.
"Kocha, lubi, morduje" niemożliwie bawi, ale ma też głębszą nutę. Na co chciała Pani zwrócić uwagę czytających?
Pokazuję, że ludzie są powierzchowni. Wyobrażamy sobie drugiego człowieka na podstawie tego, co wiemy o sobie samych. I zakochujemy się w tym wyobrażeniu. Trzeba poskrobać pozłotko, zobaczyć, co tam w nich jest naprawdę. W obecnych czasach inaczej poznajemy ludzi. Internet pozwala się kreować. Poznajemy takie obrazy, autoportrety i w nich się zakochujemy, nie widząc, że te postaci są zupełnie inne. Ktoś pisze, że kocha zwierzęta, nie znosi kłamstwa i hipokryzji. Potem okazuje się, że to nie prawda.
Jak się zdziera pozłotko?
Nie trzeba go zdzierać. Jak ktoś chce być obrazem, niech sobie nim będzie, ale warto być uważnym, uważnie patrzeć. Jeśli ktoś kopnął kota, to nie znaczy, że miał zły dzień albo że to była twoja wina. Tylko ten ktoś jest okrutny, koniec i kropka. Uważność w stosunku do ludzi pozwala zobaczyć ich naprawdę.
Książka "Kocha, lubi, morduje" Iwony Banach dostępna w najlepszych sieciach księgarskich i księgarniach stacjonarnych oraz internetowych, w tym na www.wiemiwybieram.pl, jak też w wersji e-book m.in. na woblink.pl, legimi.pl, publio.pl, ebookpoint.pl.
W miasteczku Strzygom wszyscy wierzą w strzygi, bo postarał się o to pewien przedsiębiorczy kapłan. Strzygi są mu potrzebne. Dzięki nim może manipulować swoimi wyznawcami na wiele sposobów. Kiedy jednak umiera, a jego miejsce zajmuje jego młodszy kolega po fachu, wszystko się zmienia. Strzygi przestają być potrzebne, bo ów przystojniak dzięki filmowej urodzie rozkochuje w sobie wszystkie okoliczne panny, wdowy i mężatki, czyniąc z tego doskonały biznes.
Nagłe odnalezione jego zwłok powoduje w miasteczku spore zamieszanie. Nikt nie może pojąć, dlaczego taki piękny człowiek został zastrzelony. I to srebrną kulą. Nie przymierzając - jak jakaś strzyga. Przecież wszystkie kobiety go kochały... W Strzygomiu zaczyna się poszukiwanie mordercy.