Wigilijna niespodzianka, cz. 7
Alex Vastarix, Waldemar Bednaruk
Okazało się, że pomoc nadeszła dosłownie w ostatniej chwili, bo na zawianym śniegiem pustkowiu orszak zgubił drogę zaledwie kilkaset kroków od gościńca prowadzącego wprost do domu, a zgonione konie nie miały siły dalej ciągnąć ciężkich wozów. Służba kręciła się bezradnie w śnieżnej zamieci, wciąż drepcąc po własnych śladach, a ojciec marzł w nieogrzewanym powozie.
Kiedy kilkudziesięciu jezdnych z latarniami wyruszyło z pohukiwaniem, krzykiem i strzelaniem słyszanym na wiele mil wkoło zaraz wstąpiła w nich nowa nadzieja. Cała przygoda skończyła się na odmrożonych nosach i uszach, a Marysieńka mimo swojego wieku zyskała wśród rodzeństwa szczególny status osoby, której warto posłuchać.
Teraz też zamierzała uratować swoich bliskich. Bo teraz jej rodziną stał się dwór polskiego władcy zagrożony nie tylko przez wrogie wojska, ale w nie mniejszym stopniu przez rozpacz. Może ratunek w tym przypadku nie oznaczał dosłownie, jak wówczas, ocalenia życia, ale w tym okresie ciągłych klęsk i rozczarowań chciała dać wszystkim nieco radości, by łatwiej przetrwali trudne chwile. Postanowiła też uratować siebie – przed niełaską, która zawisła nad jej głową jak słynny miecz Damoklesa, ale o tym potem.
Skończywszy przygotowywanie niespodzianki, ruszyła na śniadanie.
Wieczorem na miejsce spotkania przybył milczący jak głaz Bonifacy. Ucieszyła się, bo w towarzystwie starego mruka czuła się dziwnie nieswojo. Nie zamierzała jednak w żaden sposób okazywać tej swojej radości. Skinęła mu tylko nieznacznie główką, by nie pomyślał sobie, że jego poranna nieobecność obeszła ją chociażby odrobinę i poprowadziła go tą samą drogą do schowka z choinką.
Teraz już nie musiała wykazywać się taką ostrożnością. Pałac o tej porze tętnił życiem i wszystkimi korytarzami przemykały w obie strony niezliczone tłumy osób pędzących przed siebie z takim pośpiechem, jakby od tego zależało ich życie. Wybrała drogę mniej uczęszczaną przez jej towarzystwo, a bardziej przez pałacową służbę, zbyt zajętą przygotowaniami do wieczerzy, by zwracać uwagę na dwójkę młodych ludzi z wyższych sfer. Szła przed siebie z obojętną miną, nie oglądając się ani razu, nie za szybko, ale i nie powoli – dokładnie w tym tempie, w jakim codziennie przemierzała pałacowe korytarze. On zaś dyskretnie podążał kilka kroków za nią, jakby się nie znali.
Jednak i tu jej uroda nie pozwoliła na całkowitą anonimowość. W końcu znali ją wszyscy. Tym razem była wystrojona jak na bal. Założyła swoją najlepszą suknię, odrobinę podniszczone, ale jeszcze piękne trzewiczki z czerwonego francuskiego atłasu. Do tego upięła wysoko włosy, obficie upudrowała twarz i szyję, by na koniec pomalować oczy i usta. Jeszcze tylko odrobina różu na policzki i zalotna muszka obok prawego kącika oka. Żaden mężczyzna ani żadna kobieta nie mogli przejść obojętnie obok tak wyeksponowanej kwintesencji młodości i piękna, niemającego sobie równych na królewskim dworze. Kiedy więc szła, obracały się za nią oczy, a ona pławiła się w cieple niemego zachwytu.
Starała się nie zwracać uwagi na otoczenie. Powoli przyzwyczajała się do zniszczeń, widocznych na każdym kroku. Jeszcze rok temu pałac królewski w Warszawie był perełką architektury i sztuki. Wychowana w nim praktycznie od dziecka uwielbiała biegać między rzeźbami dłuta największych mistrzów ówczesnej Europy. Godzinami wpatrywała się w malowidła przedstawiające władców, herosów, bestie i niewiasty z minionych wieków. Jej wyobraźnia ożywiała je, sprawiając, że kiedy szła korytarzem, to widziała obracające się za nią głowy rzeźb i postaci z portretów. Pewnego dnia, gdy miała osiem lat, zgubiła się w labiryncie komnat i do zmierzchu błądziła, wyobrażając sobie, że za chwilę jedna z malowanych maszkar skoczy na nią i ją pożre.
Dziś nie pozostało już nic z dawnej świetności budowli. Jedyne co straszyło to przerażający brak zdobień i dojmująca pustka po utraconym pięknie.
W ubiegłym roku przyszli Szwedzi i zajęli kraj od morza aż po góry, zaś król z małżonką i całym dworem uciekł za granicę. Szeptano po kątach, że nie mała w tym wina samego jaśnie pana, który swoimi romansami z panią Radziejowską doprowadził jej męża do zdrady ojczyzny i sprowadzenia śmiertelnego wroga do Polski. Szwedzi przyszli, ograbili cały kraj, a z królewskiego pałacu wywieźli wszystko do gołych murów. Po przepięknych obrazach, arrasach i gobelinach zostały tylko ciemniejsze ślady na ścianach. Rzeźby wyrwali, marmury, freski na ścianach i zdobienia skuli do gołego kamienia.
Na szczęście w drugim roku wojny szala zwycięstwa zdawała się przechylać na stronę Jana Kazimierza, odzyskano część prowincji i miast, ale do całkowitego pokonania wroga jeszcze było bardzo daleko. Warszawa już kilka razy przechodziła z rąk do rąk, wyludniając się i popadając w ruinę. Gdy wrócili do pałacu królewskiego, łza zakręciła się w oku Marysieńce na widok zdewastowanych znajomych miejsc.
- Tutaj niedawno tańczyłam menueta! – z niedowierzaniem patrzyła na stosy końskich odchodów, jakie piętrzyły się w pomieszczeniach balowych królewskich komnat. Zupełnie nie mogła pogodzić się z myślą, że ci wspaniali Szwedzi, o których słyszała tyle dobrego, mogli zostawić po sobie taką ruinę, bród i smród. A jednak tak właśnie było!
Dotarli do drzwi ukrytego pokoiku. Marysieńka wyjęła klucz i dyskretnie otworzyła zamek. Rozejrzała się czujnie, czy ktoś jej nie obserwuje w sposób wzbudzający jej niepokój, a kiedy nic takiego nie zaobserwowała, usunęła się nieco, by wpuścić chłopaka. Zamknęła za nim drzwi i ruszyła w stronę pomieszczeń reprezentacyjnych, w których wszyscy gromadzili się na wigilijną wieczerzę. Przez moment przemknęło jej przez głowę, że zamkniętego w składziku chłopaka ominie kolacja i pójdzie spać z pustym żołądkiem. Zaraz jednak otrząsnęła się z tej myśli.
- Podobno sycisz się mą urodą mój panie! – uśmiechnęła się nieco złośliwie – Tak więc miałeś dziś rzadką sposobność nasycić się nią do woli. Na pewno prosty posiłek po takiej uczcie nie przeszedłby ci przez gardło!
Weszła do gwarnego pomieszczenia i oddając ukłony, dyskretnie przesuwała się w stronę najgęstszej ciżby otaczającej monarszą parę. Oboje jaśnie państwo odwróceni byli do niej tyłem, zabawiając rozmową kogoś siedzącego po prawej stronie króla. Kto to był, nie mogła z tej strony zobaczyć, ale sądząc z mowy ciała obojga ktoś bardzo znaczny, na którego uwadze bardzo im zależało.
- Może to cesarski ambasador albo książę Rzeszy? – Próbowała bezskutecznie zerknąć ponad ramieniem królowej. Wiedziała, że oboje zabiegają w całej Europie o sojuszników, którzy mogliby wesprzeć Jana Kazimierza w jego śmiertelnych zmaganiach ze szwedzkim monarchą. Po kilku próbach zrezygnowała, by skupić się na otoczeniu. Intensywnie rozważała, w którym momencie najlepiej wystąpić ze swoją niespodzianką. Dawno już stwierdziła, że musi to być ta chwila, gdy pod koniec wieczerzy gwar się nieco uspokoi. Każdy, nasyciwszy pierwszy głód będzie zwracał większą uwagę na to co wokół, a nie na talerzu.
- Dziś zgodnie z wigilijną tradycją wina nie będzie, więc nie ma obawy, że zamroczone głowy skupią się na przekrzykiwaniu siebie nawzajem, zamiast na obserwacji i słuchaniu – pocieszała się Marysieńka, próbując wyczuć właściwą chwilę. Służba krążyła po sali z półmiskami pełnymi postnych potraw, a ona skubnęła tylko raz i drugi, praktycznie nie brudząc talerza.
- Teraz! To jest najlepszy czas, by ściągnąć na siebie uwagę – zsunęła się dyskretnie z ławy i lawirując między roznoszącymi ostatnie danie, ruszyła na palcach, niezauważona przez nikogo w stronę schowka.
cdn.
Następne odcinki opowiadania „Wigilijna niespodzianka” będziemy publikować w kolejne dni, aż do końca grudnia 2021. Książki autorstwa duetu Alex Vastarix i Waldemar Bednaruk dostępne są w najlepszych sieciach księgarskich i księgarniach stacjonarnych oraz internetowych, w tym na www.wiemiwybieram.pl/harde. Zapraszamy na stronę wydawnictwa www. harde.se.pl/ oraz na facebook.com/hardewydawnictwo i Instagram - @hardewydawnictwo.