W pierwszej części trylogii– „Zginę bez ciebie” – opisałeś rodzinne miasto. Jeśli do tej pory Ciechanów kojarzył się nam z Dodą, teraz będzie się łączył również z Robertem Ostaszewskim. Byłeś w swoim pisaniu niezwykle krytyczny.
Robert Ostaszewski: Każdy z nas, którzy piszą kryminały, szuka dla swojej historii oryginalnej lokalizacji. Oczywiście, można napisać kryminał, którego akcja rozgrywa się w Krakowie czy Warszawie, ale ja lubię szukać mniej oczywistych miejsc. Stąd w moich kryminałach jest Ciechanów, mało znane śląskie miasta czy grecka wioska. I zawsze to są miejsca, w których byłem, które znam. Nie należę do tych autorów kryminałów, którym wystarczy Wikipedia (śmiech). A Ciechanów znam, mieszkałem tam do osiemnastego roku życia. Czy w „Zginę bez ciebie” jest aż tak bardzo źle przedstawiony, jak wielu uważa? No cóż, Ciechanów jest, jaki jest.
Jaki jest?
Z roku na rok to miasto jest coraz bardziej zadbane i ładniejsze, ale też od lat nic się tam ciekawego nie dzieje. Pokazałem Ciechanów taki, jakim go widzę. Część mieszkańców się na to obruszyła. Uważam, że odmalowując obraz mojego rodzinnego miasta, nie nadużyłem wcale czarnych barw. Myślę, że takich miast jest w Polsce wiele. Małomiasteczkowych i żyjących – by tak rzec – życiem utajonym. Co nie zmienia faktu, że jest masa ludzi, którym taki świat pasuje. Ale to akurat nie ja.
Małomiasteczkowy, to nie komplement, ale w tej książce dotykasz większego problemu.
Staram się w każdej powieści pokazać ważny problem społeczny. W „Zginę bez ciebie” jest nim depresja. Problem z roku na rok większy, trudniejszy i dotykający coraz młodszych osób. „Zginę bez ciebie” jest dla mnie ważna, taką książkę chciałem napisać od dwudziestu lat. Poruszyć temat samobójstw. Długo nie wiedziałem, jak się do tego zabrać i dopiero kiedy zacząłem pisać kryminały, udało mi się to zrobić. Samobójstwa, to trudna kwestia, którą wciąż zbyt często się pomija. Nie wiadomo, jak sobie z nią radzić w przestrzeni publicznej. Uważam, że wobec zapobiegania samobójstwom, robimy wciąż zdecydowanie zbyt mało.
W drugim tomie trylogii poznajemy ludzi żyjących z poczuciem krzywdy, mierzących się ze stratą bliskiej osoby, śledzimy zemstę po latach. Wplotłeś też bardzo ciekawy wątek, związku Rowickiego z dużo młodszą partnerką.
Jowita jest od Rowickiego młodsza o 20 lat. Po „Śmierci las minute” pojawiły się głosy, że jestem okropnym męskim szowinistą. I że nienawidzę kobiet. To absolutna nieprawda, ale te głosy pokazują, jak się u nas traktuje takie nieoczywiste związki. A przecież coraz więcej jest takich związków – starszy mężczyzna i młodsza kobieta albo starsza kobieta i młodszy mężczyzna. Jeśli ludzie budują sensowny związek, nie ma w tym nic złego. Ale wciąż jeszcze w naszym społeczeństwie dulszczyzna trzyma się mocno, stąd pewnie te głosy oburzenia. Tak naprawdę w tej książce chciałem skupić się na tym, jak w obecnych czasach traktowani są nauczyciele. Z jakimi problemami muszą się borykać. Pokazać, że w pewnych sytuacjach w kontaktach z uczniami i ich rodzicami, nauczyciele są po prostu bezradni. I to się na nich odbija. Z wykształcenia jestem nauczycielem, polonistą, ale nigdy nie uczyłem w szkołach. Tylko na uczelniach, ale to inna bajka. Ale to, co słyszę od znajomych, którzy uczą dzieci, jest z roku na rok coraz bardziej przerażające.
W „Tysiącu ciętych róż” podkomisarz Rowicki poszukuje zaginionej Ukrainki, a ty zadajesz w książce pytanie o to, jakim jesteśmy społeczeństwem i jak traktujemy innych.
Ktoś może powiedzieć, że specjalnie wprowadzam do fabuły Ukrainkę, bo taki mamy czas, a ja historię „Tysiąca ciętych róż” wymyśliłem cztery lata temu. Wpisała się w naszą rzeczywistość. Chciałem pokazać, jaki mamy stosunek do obcych. Jak ich traktujemy. To, że czasem wyciągamy do nich pomocną dłoń, wcale nie znaczy, że ich szanujemy…
Akcja dzieje się dziś, ale w retrospektywach, zapiskach z zeszytu w płóciennej okładce, cofamy się z bohaterem do jego dzieciństwa i roku 1981, do stanu wojennego.
Chciałem wyjaśnić, co stało się z rodzicami Konrada Rowickiego. Dlaczego wychowywała go babcia. Pokazać dosyć mroczny czas stanu wojennego. My ten czas znamy, ale dla wielu czytelników ten okres, to czarna dziura.
Ukrywający się ludzie związani z opozycją, zwolnienia z pracy. Oddałeś nastrój grozy tamtych dni. Wpisałeś w książkę kawałek naszej historii, pozwalając zastanowić się nad tym, gdzie wtedy byliśmy i w jakim miejscu jesteśmy jako społeczeństwo dziś.
Chciałam też pokazać wątek samotności kobiet w trudnych czasach. Mężczyźni uważają, że robią wielkie rzeczy, ale często odbywa się to kosztem ich żon, dzieci. Większość zapisków z zeszytu w płóciennej okładce to studium dojmującej kobiecej samotności. Pewnie łatwiej by było pokazać dzielnych opozycjonistów, ale chciałem pokazać inną stronę tej „walki”. Mniej oczywistą.
Powinniśmy uprzedzić czytelników, że w książce są mocne sceny seksu?
W kryminałach często jest seks, ale nie ma miłości. Uważam, że sceny seksu nikomu nie powinny przeszkadzać, o ile są one po coś. Mają swoje fabularne uzasadnienie. Napisać dobrą scenę seksu, ze smakiem, wcale nie jest łatwo. Sam widzę, że w niektórych książkach są one żenujące. U mnie ta scena seksu oralnego jest dosyć nieoczywista, ale nie niesmacznie przegięta. Pewnie znowu usłyszę głosy, że poniewieram kobietami, a ja uważam, że akurat to, co się tam zadziało, było wyrazem czułości.
Jesteśmy pruderyjni?
O tak. To pokłosie katolickiego albo pseudokatolickiego wychowania. Seks wciąż sprawia, że duża część ludzi się czerwieni, a przecież to tak istotna część naszego życia.
Piszesz: – Ludzie szukają prawdy, często rozpaczliwie, a kiedy już ją odkryją, niekoniecznie ich to uszczęśliwia. Albo nie zamierzają przyjąć jej do wiadomości i zaakceptować…– tak właśnie uważasz?
Nawiązujesz do pobocznego wątku „Tysiąca ciętych róż”, ale dla mnie ważnego. Chciałem dotknąć, lekko zarysować to, jak moim zdaniem funkcjonuje spora część związków małżeńskich. Po jakimś czasie małżeństwo staje się rodzajem kontraktu. Ludzie żyją ze sobą tylko dlatego, że mają wspólny kredyt, albo czują zobowiązanie względem dzieci, a tak naprawdę ci dwoje mają już ze sobą niewiele wspólnego. Dlatego wolą o pewnych rzeczach dotyczących siebie nawzajem zwyczajnie nie wiedzieć. Zamykają na to oczy. Ale oczywiście to nie norma. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Rowicki głośno zastanawia się nad tym, co powoduje ludźmi, że latami żyją w kłamstwie. Dlaczego się na coś godzimy? – to pytanie stawiasz w „Tysiącu ciętych róż”. Jak na nie odpowiesz?
Godzimy się na nieprawdę, bo tak jest łatwiej i wygodniej. Wielu ludzi tak funkcjonuje i taki stan trwa do chwili, aż wydarzy się jakaś tragedia, która nimi wstrząśnie.
Tymczasem sam wstrząsasz czytelnikami. Napisałeś trzy książki z podkomisarzem Rowickim. Z recenzji wiadomo, że najpierw wkurzał, kiedy w końcu ludzie go pokochali, ty kończysz serię. Zamierzone okrucieństwo?
Zwykle uważa się, że bohater powinien albo dać się lubić, albo też być ewidentnie zły. A Rowicki zmienia się z książki na książkę. W „Tysiącu ciętych róż” nie jest już tak zgorzkniały i cyniczny, jak na początku serii. Słucham czytelników i mam świadomość, że jest spora grupa, która go uwielbia, ale też taka, która Rowickiego nie znosi. Lubię takich nieoczywistych bohaterów. A czy to koniec? Na razie tak. Teraz chciałbym od niego odpocząć i zająć się innymi światami. Zostawiam sobie malutką furteczkę. Być może kiedyś Rowicki wróci w wielkim stylu.
Książka "Tysiąc ciętych róż” Roberta Ostaszewskiego dostępna w najlepszych sieciach księgarskich i księgarniach stacjonarnych oraz internetowych, w tym na www.wiemiwybieram.pl, jak też w wersji e-book m.in. na empik, virtualo, woblink.pl, legimi.pl, publio.pl, ebookpoint.pl.
Polecany artykuł: