Najbardziej odporni na mróz są Szerpowie z Himalajów, Inuici oraz, o dziwo, australijscy Aborygeni. Zwiększoną odporność na zimno, polegającą na wyższej kurczliwości naczyń krwionośnych na dłoniach i stopach, ludy te nabyły ewolucyjnie. W przypadku Szerpów i Inuitów przyczynił się do tego klimat, Aborygeni zawdzięczają przystosowa-nie wielowiekowemu zwyczajowi sypiania nago w nieogrzewanych szałasach. Ludzki organizm poniżej zera stopni Celsjusza za-czyna walkę o przeżycie. Jest to batalia desperacka i krótka, od śmierci z wychłodzenia dzieli nas tylko parę kroków. Od momentu wysłania z receptorów skóry pierwszych impulsów alarmujących mózg do zgubnego spowolnienia procesów życiowych mija kilkanaście minut. 40-stopniowy mróz zabija nagiego człowieka w mniej niż kwadrans.
W porównaniu z niektórymi zwierzętami przystosowanie człowieka do zimna jest po prostu żadne. Organizmy ryb antarktycznych wytwarzają białka obniżające temperaturę zamarzania krwi. Zamarznięciu niektórych gatunków płazów i gadów zapobiega glukoza o stężeniu 16-krotnie większym niż u ludzi. O tym, jak słabo ludzki organizm przystosowuje się do zimna, świadczą skutki nagłego ochłodzenia klimatu na przełomie XIII i XIV wieku, czyli na początku "małej epoki lodowej". Wymarli wtedy Normanowie z Grenlandii, Islandia straciła połowę mieszkańców, Anglia jedną trzecią. Jesteśmy gatunkiem ciepłolubnym, trzęsącym się z powodu byle kreski poniżej zera, przystosowanym do temperatur od plus 15 do plus 18 stopni. Poniżej tego miłego ciepełka nasz organizm włącza wiele funkcji obronnych, dzięki którym możemy utrzymać stałą temperaturę, mimo zmiennej aury. Steruje nimi współczulny układ nerwowy w rdzeniu kręgowym, nadzorowany przez mózg.
Na mrozie zwinięci w kłębek
Naturalnym odruchem obronnym w obliczu zamarznięcia jest zwijanie się w kłębek. Najmniej ciepła umyka w pozycji z kolanami pod brodą i łokciami przyciśniętymi do tułowia, bo tętnice w pachwinach i pod pachami są wtedy osłonięte.
Pierwszy dzwonek alarmowy na mrozie uruchamia skóra. Za pośrednictwem połączeń nerwowych skórne receptory odbierające sygnały termiczne wysyłają impuls, który przez rdzeń kręgowy dociera do mózgu. W wolnym tłumaczeniu z elektrycznego na nasze jego przekaz brzmi mniej więcej: "Jezzzzzu, jaki ziąb!!!!!". Układ współczulny w ułamku sekundy wydaje bezwarunkowy rozkaz drżenia maleńkim mięśniom przyczepionym do mieszków włosowych skóry. Minimięśnie pobudzone impulsami nerwowymi wysyłanymi z rdzenia kręgowego zaczynają się kurczyć. Niemal natychmiast pokrywa nas masa wypukłości, przypominając o tym, że włosów na skórze mamy nie mniej niż małpy, a ewolucja tylko je osłabiła. Roztrzęsiona skóra wyzwala energię niezdolną ogrzać człowieka na mrozie. Las włosków stojących na sztorc spowalnia ruchy powietrza przy samej skórze, obniżając tempo jej chłodzenia. Ale i to na nic.
Receptory skórne przekazują do rdzenia kręgowego zamówienie na drżenie, mające nieco dłuższy termin realizacji od "gęsiej skórki". Z mózgu pada polecenie skurczenia naczyń krwionośnych leżących tuż pod skórą. W wykonaniu tego rozkazu wspomagają nas prawa fizyki, kurczące wiele rzeczy pod wpływem zimna. Skutkiem jest pożądane w tej "zimnej wojnie" spowolnienie przepływu i większe odtlenianie krwi. Hemoglobina nieprzenosząca tlenu nabiera błękitnego odcienia. Skóra sinieje, a będąc chłodniejszą, oddaje otoczeniu mniej ciepła. Rusza gwałtowny program oszczędzania energii za wszelką cenę, a cena jest wysoka.
Bojaźń, drżenie, zamrożenie
Ośrodek termoregulacji stara się desperacko utrzymać temperaturę wnętrza organizmu na poziomie około 37 stopni Celsjusza. Aby zwiększyć prędkość krwi, przyspieszyć akcję serca i szybciej dostarczyć tlen do tkanek, wysyła rozkaz rozkurczenia naczyń krwionośnych biegnących wewnątrz organizmu. Przemiana materii przyspiesza, dzięki czemu wnętrze dostaje porcję ciepła. Przestawieniu ośrodka termoregulacji towarzyszą dreszcze, czyli gwałtowne skurcze mięśni szkieletowych. Efekt jest taki, że zmieniające rozmiary włókna wyzwalają ciepło, nie powodując skurczu samych mięśni. Te, nie pracując, zamieniają się w grzejniki. Ciepła ogrzewającego wnętrze jest więcej, ale i tak za mało. Co teraz? Człowiek nie może bezkarnie zamieniać się w nierentowną kotłownię, spalającą zapasy tłuszczu, żeby ogrzać stygnące na mrozie wnętrze. W końcu zaczynają się więc gwałtowne skurcze mięśni, nieprzynoszące niczego dobrego. Zużywając tlen na spazmy, tylko odtleniają mózg. Jego bystrość gwałtownie spada. O policzeniu w pamięci, ile to trzy kilogramy plus pół tego co mamy, jeśli dwa odejmiemy i cztery dodamy, nie ma mowy. W miarę wychłodzenia przestaje nas interesować nie tylko wynik, ale i własny los. Kiedy produkcja ciepła nie równoważy strat, mózg odcina od zasilania jednostki niekonieczne do przeżycia i krew przestaje dopływać do kończyn. Człowiek nie szuka schronienia, traci świadomość. Temperatura ciała spada poniżej 36 stopni. Serce bije coraz wolniej. Procesy życiowe ustają. Mróz "usypia" na śmierć.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail