Zimowe igrzyska olimpijskie w 1988 roku odbywały się w Calgary w Kanadzie. Polscy hokeiści znakomicie sobie radzili w turnieju. Na początku minimalnie przegrali z Kanadą, będącą faworytem do złotego medalu. Potem zremisowali z kolejną hokejową potęgą - Szwecją. W trzecim meczu wygrali z Francją i mieli szansę nawet na medal. Ich marzenia legły w gruzach po kontroli antydopingowej, jakiej poddano czołowego zawodnika, 24-letniego Jarosława Morawieckiego. Wynik próbki A był dodatni. Drugiej próbki B wykazał u naszego zawodnika podwyższony poziom testosteronu. Francja wygrała walkowerem.
PRZECZYTAJ: Olimpijski ogień o mało nie spalił sztafety. Kłopotów Rosjan ciąg dalszy
Doping na przyjęciu?
Najciekawsze było oficjalne stanowisko polskiej ekipy. Hokeiści stwierdzili, że niedozwolone środki zostały podane w barszczu z krokietami w czasie przyjęcia wydanego dla naszej ekipy przez kanadyjską Polonię. Morawiecki mówił, że jest niewinny i świadomie niczego nie zażywał. Nawet nie planował być na tym przyjęciu. Tłumaczenie nie pomogło. Czołowy polski zawodnik został zdyskwalifikowany na 18 miesięcy. Tym samym nasz hokeista stracił szansę na grę w drużynie Calgary Flames w NHL - najlepszej lidze hokeja na świecie.
Druga wpadka
Po odbyciu kary Morawiecki wrócił do sportu w sezonie 1989/1990. Nie na długo. Po raz drugi wpadł na kontroli dopingowej, również z powodu zbyt wysokiego poziomu testosteronu. Tym razem dyskwalifikacja była dożywotnia. Uchylono ją wprawdzie po dwóch latach, ale kariery w NHL Morawiecki nie zrobił.
Nasz zawodnik zapewniał, że był czysty. Tak wynikało z badań, które zrobił na własną rękę. Zapewniał, że gdyby był winny, toby się przyznał.
Jak było naprawdę, nie wiemy. Ale "barszczyk z krokietem" jako symbol dopingowej wpadki i głupiego tłumaczenia, niestety, trwale zapisał się w historii polskiego sportu.