Jeden drugiego, że nadaje się wyłącznie do drzemania przed kominkiem, drugi pierwszego, że zarabia za dużo.
Tak naprawdę, to obaj są ciężcy do wytrzymania, gdyby ich swary miały wymiar lokalnego nieporozumienia dwu siwowłosych, byłoby pół biedy. Niestety rzecz idzie o polską piłkę i może mieć przykre dla niej konsekwencje.
Przez ćwierć wieku, które upłynęły od chwalebnych sukcesów Antoniego, nasz futbol dreptał w miejscu. Co zrobił pół kroku w przód, to dostawał w nos (najczęściej od Anglików, Szwedów lub Włochów) i cofał się o cały. Zmieniali się selekcjonerzy - sam kwiat polskiej myśli szkoleniowej, a było ich aż dziesięciu - ale żaden nie był w stanie dokonać przełomu. Każdy po próbie rozkładał ręce i mówił, że „brakuje armat”.
Leo spróbował dokonać jakościowej zmiany, zabełtać trochę w tym sennym stawie nad którym unosiły się opary wzajemnej adoracji i dorobił się stadka wrogów. Kiedy jego piłkarzom nie szło na ME, na trybunie można było zobaczyć rozpromienione twarze polskich związkowych oficjeli. Teraz, kiedy w PZPN zmienił się układ, nagonka ruszyła...