- W ostatnich miesiącach kometa ISON zawodziła jednak oczekiwania i była około dziesięciu razy słabsza od oczekiwań. Sytuacja zmieniła się w okolicach 14 listopada, gdy kometa pojaśniała nagle kilka razy i jej blask wzrósł do 5.0-5.5 magnitudo. To oznacza, że w dobrych warunkach kometę można dojrzeć gołym okiem - wyjaśnia Arkadiusz Olech z Centrum Astronomicznego PAN w Warszawie. Kometa ISON powinna być widoczna przez małą nawet lornetkę, a da się ją uwiecznić bez problemów niemal każdym aparatem cyfrowym z jasnym obiektywem standardowym.
ISON, nie dość, że pobladł, to ma jeszcze konkurencję. We wrześniu astronomowie odkryli kolejną kometę. Dokonał tego australijski astronom-amator Terry Lovejoy. Kometa uzyskała więc nazwę od nazwiska jej odkrywcy C/2013 R1 (Lovejoy). Obecnie warunki do jej obserwacji są lepsze niż w przypadku komety ISON.
ZOBACZ TEŻ: W andrzejki ubierz się jak gwiazda
Aby dojrzeć i sfotografować obie komety najlepiej wstać nad ranem, około półtorej godziny przez wschodem Słońca. ISON minęła ostatnio Spikę - najjaśniejszą gwiazdę w konstelacji Panny, 22 listopada znalazła się w konstelacji Wagi, a 24 listopada była tylko niespełna 5 stopni od planety Merkury i planety Saturn. Kometa Lovejoy świeci wyżej nad horyzontem. Pod koniec listopada znalazła się się w Wolarzu. Obie komety małą już ładnie rozbudowane warkocze i jednocześnie obie wciąż jaśnieją. (PAP Nauka)