Miało być tak przyjemnie... - pomyślała Beata, spoglądając przez kuchenne okno na swoją gromadkę. - Jaki przystojny ten mój mąż... - westchnęła, patrząc na obnażony tors Janusza. - Nie, nie mogę się roztkliwiać. Po tym, co mi zrobił?! Powinnam go zabić! - powiedziała pod nosem. W ręku wciąż trzymała list, który przed chwilą wyjęła ze skrzynki.
"Pani mąż ma kochankę. To Ola, pani najlepsza przyjaciółka. Chcą się pobrać i puścić panią z torbami. Życzliwy".
Beata jeszcze raz przeczytała anonim i przed oczami stanęły jej późne powroty Janusza, mętne wykręty, weekendowe wyjazdy w delegacje... Tak, to musiała być prawda.
Te przykre rozmyślania przerwał głos Janusza: - Kochanie, czy przygotowałaś już te szaszłyki? Tylko pamiętaj, że Ola jest uczulona na sezam. Mogłaby umrzeć nawet od jednej szczypty! Sprawdź bardzo uważnie przyprawy, którymi posypujesz mięso.
Umrzeć... W głowie Beaty zaświtała pewna myśl. Długo nie mogła odwrócić wzroku od torebki z sezamem. Po chwili jednak opanowała się. - Nie, nie mogę tego zrobić, muszę znaleźć jakieś inne rozwiązanie - pomyślała.
Kilka godzin później przy stole pod kasztanem zasiadła cała czwórka - Beata, Janusz, najlepsza przyjaciółka Beaty Ola i jej mąż Igor. Obok apetycznie pachniały mięsiwa, skropione oliwą i obficie posypane egzotycznymi przyprawami. Dzieciaki gdzieś się rozbiegły.
- No to hop, zanim zaczniemy jeść, napijmy się, na zdrowie! Co ty chłopie taki markotny? - odezwał się do Janusza Igor, który faktycznie wyglądał jak chmura gradowa. Gdybyś ty wiedział... - pomyślał Janusz. - Jak ja jej powiem, że z nami koniec, że jednak się nie rozwiodę? A muszę to zrobić dziś, bo inaczej powie Beacie, co nas łączyło. I to byłaby tragedia. Co robić, co robić? - myślał gorączkowo. Nagle wstał.
- Chwileczkę, zapomniałem, że w kuchni została jeszcze jedna tacka z tymi pysznościami. Tak doprawiać mięsiwa potrafi tylko moja cudowna żona. Zaraz wracam - powiedział i zniknął w kuchni. Po paru minutach pojawił się ze smakowicie wyglądającą tacką i rękami oblepionymi małymi jasnymi ziarenkami.
- Tę porcję zostawimy sobie na koniec - powiedział, stawiając ją na ruszt. Mięso było gotowe po półgodzinie. - Uch, jak pachnie! - westchnęła Ola, zatapiając zęby w soczystym szaszłyku.
- Duszę się, duszę, ratunku - zdążyła tylko krzyknąć. Bezskutecznie usiłowała złapać oddech, ale z jej opuchniętego gardła wydostał się tylko świst. Ola upadła na ziemię. Dwie minuty później już nie żyła.