To cud, że mała Meysi w ogóle żyje. - Kiedy moja suczka Pusia zaczęła rodzić, myślałam, że urodziła kawałek łożyska i już miałam to wyrzucać, gdy nagle to coś się poruszyło - mówi wzruszona pani Ania.
Meysi wyglądała wtedy jak paproszek, ważyła niecałe 40 gramów. Pani Ania zaczęła walkę o życie maleństwa.
Doglądała jej dzień i noc co pół godziny, ogrzewała własnym ciałem, karmiła.
- Żaden weterynarz nie potrafił mi powiedzieć, czy Meysi w ogóle przeżyje - mówi kobieta.
Ale udało się. Psina karmiona najpierw strzykawką, a potem dziecięcymi przysmakami, stała się okazem zdrowia.
- Niestety, prawie w ogóle nie rośnie, dlatego muszę ją trzymać w takiej dużej klatce, bo boję się, że ktoś ją zmiażdży - mówi na koniec pani Ania.