W Polsce taki był na przykład ślub Zygmunta Augusta z Barbarą Radziwiłłówną. W dawnych czasach śluby z miłości były rzadkością, głównie aranżowali je rodzice. Młodzi jednak zawierali związki potajemnie. Często dochodziło do sytuacji, że kiedy emocje opadły, mąż porzucał żonę, ta zaś miała problem z udowodnieniem, że mężczyzna, który ją porzucił, jest rzeczywiście jej mężem. Dlatego Kościół na soborze trydenckim wprowadził śluby publiczne i jawne. Od tego czasu wymagana jest podczas ślubów obecność kapłana oraz przynajmniej dwóch świadków.
Przemyślność ludzi jednak nie ma granic. Żeby obejść oficjalne przepisy, wymyślono śluby "przez zaskoczenie".
W dawnych czasach msze były odprawiane po łacinie, a kapłan stał przodem do ołtarza. Dochodziło wtedy do sytuacji, że pod koniec obrzędu, kiedy kapłan odwracał się do ludzi, by ich błogosławić, młodzi biegli do ołtarza, wykrzykując przysięgę małżeńską. Wtedy spełnione były warunki: błogosławieństwo kapłana, jawność i świadkowie.
Odpowiedzią Kościoła na to był przepis o czynnym udziale kapłana w obrzędzie. Ostatecznie przepisy te zostały zapisane w kodeksie kanonicznym w 1917 r.