Widzowie pokochali ją jednak za rolę Marty Konarskiej w serialu "Na wspólnej". Dorobek artystyczny gwiazdy nie ogranicza się do tej produkcji. Joanna Jabłczyńska zagrała w hitowym filmie "Nigdy w życiu". "Dlaczego nie" i "Tylko mnie kochaj". Gwiazda chętnie użycza też swojego głosu postaciom z bajek. Dubbingowała m.in. w "Baśniach i Bajkach Polskich" i "Trzech szalonych zerach".
- Znana jest pani z zamiłowania do sportu i zdrowego stylu życia. Wydaje się, że ekologia jest dla pani istotna?
- Prowadzę taki tryb życia ze względów zdrowotnych. Jestem weganką, wyłączyłam pewne składniki z jadłospisu dla zdrowia. Dopiero później, jak zaczęłam obracać się w towarzystwie wegan, poznałam bliżej założenia takiego stylu życia. Nie jestem walczącym ekologiem, ale segreguję śmieci i dużo jeżdżę na rowerze, czyli nie zanieczyszczam środowiska spalinami. Zdarzyło mi się też być ambasadorką morświnów, ssaków żyjących w Bałtyku, którym grozi wyginięcie.
- Wiemy, że pani pasją jest kolarstwo, ile ma pani rowerów?
- Cztery. Jeden miejski do poruszania się na co dzień, drugi - szosowy, trzeci, który kocham najbardziej, to rower MTB do jazdy po górach i rower triatlonowy.
- Czyli oprócz kolarstwa trenuje też pani triatlon?
- Nie tylko. Jeżeli jest brzydka pogoda, idę na siłownię. Najbardziej jednak lubię trenować na powietrzu. Biegam, pływam, jeżdżę na nartach, snowboardzie i na łyżwach. Ale rower kocham najbardziej. Startowałam nawet w profesjonalnej grupie rowerowej, oczywiście jako amatorka.
- Często bierze pani udział w maratonach?
- Maratony są dla mnie za długie, wolę biegać 5 czy 10 km. Charytatywnie startuję jednak nawet w zawodach nordic walking. Choć na co dzień jest dla mnie za wolny. Męczę się, bo nie mogę biec.
- Skąd się wzięła taka sportowa pasja?
- Wydaje mi się, że to tata zaraził mnie miłością do aktywności fizycznej. Kiedy uprawiam sport, czuję się dużo lepiej. Jestem wręcz uzależniona od endorfin.
- Do pracy jeździ pani na rowerze?
- Do kiedy nie miałam psa, bardzo często jeździłam. Mój pupil jest jednak zbyt ruchliwy. Trudno go wozić w koszyku, więc musiałam zrezygnować. Jest jeszcze inna przeszkoda. Jestem aktorką, radcą prawnym i sportowcem w jednym. Wożenie psa, togi, sprzętu sportowego i dojechanie na plan filmowy do Sękocina na rowerze jest fizycznie niemożliwe.
- Jak pani znajduje czas na to wszystko?
- Staram się być uporządkowana. W kancelarii, tam mam wszystko poukładane pod linijkę. Ale w domu panuje bałagan. Wpadam tam na chwilę, zostawiam rzeczy i biegnę dalej. Dobę rozciągam na wszystkie możliwe sposoby. Ale nie narzekam, bo robię to, co kocham.
- Czy w natłoku zajęć znajduje pani czas na przygotowanie posiłków?
- Od dwóch miesięcy korzystam z cateringu, nie tylko wegańskiego, ale i bezglutenowego. Świetnie się czuję, mam dobre wyniki sportowe i zdrowotne. Jeśli mam czas, to gotuję. Lubię i potrafię to robić. Zazwyczaj przygotowuję dla przyjaciół potrawy, których sama nie mogę zjeść. Piekę serniki, muffinki, babeczki i bułeczki.
- Decyzja o przejściu na weganizm zapadła nagle?
- Takich decyzji nie podejmuję z dnia na dzień. Chodzi przecież o moje zdrowie. Po kolei wyłączałam składniki, najpierw nabiał, to był największy skok, bo okazało się, że jest wszędzie i jestem od niego wprost uzależniona. Później zrezygnowałam z czerwonego mięsa, potem z białego, ryb i owoców morza.
- Ostatnie były jajka?
- Tak. Chociaż akurat jajek mi szkoda, bo one mają dużo cennych składników. Widziałam dużo filmów o tym, jak są traktowane kury nioski. Jeżeli mam dostęp do wiejskich jajek i wiem, że nic złego nie działo się kurom, że nie były faszerowane antybiotykami, to chętnie po takie jajka sięgam. Dostaję je czasem od przyjaciółki mamy, która mieszka na wsi i hoduje kury.
- Na czym opiera się pani dieta?
- Na kaszach, warzywach i owocach. Są mleka wegańskie: migdałowe, kokosowe czy konopne. Wybór produktów jest naprawdę ogromny. Zresztą ja nie podchodzę do tych spraw zbyt ortodoksyjnie. Gdy zdarzają się wyjątkowe okazje, łamię dietę. Ostatnio byłam na Teneryfie, gdzie mili gospodarze poczęstowali nas paellą z owocami morza. Nie sposób było odmówić. Zjadłam ją z dużą przyjemnością.
- Podobno przeprowadziła się pani, żeby mieć bliżej na treningi?
- To prawda. Dojeżdżałam na treningi nad Wisłę, bo tam jest stała trasa dla biegaczy i rowerzystów. Gdy podejmowałam decyzję o przeprowadzce, szukałam miejsc przy Wiśle, żeby mieć bliżej, bo szkoda mi było czasu na dojazdy.
- Oprócz Wisły, jakie ma pani ulubione sportowe miejsca?
- Kabaty, góra Kalwaria, chyba wszyscy kolarze tę trasę znają. Ale jak tylko mam wolny weekend, to staram się wyjeżdżać. Teraz zbieram siły na triatlon w Lizbonie w połowie maja.