Przyswajając dwa tysiące znaków alfabetów hiragana i katakana, japoński uczeń siedzi sztywno, jakby połknął samurajski miecz. Bazgroły w brudnopisie są zakazane, zadawanie pytań nie na miejscu. Jeśli ktoś nie nadąża, dogania nadążających w szkole korepetycyjnej. Osiągnięciu stanu zasłuchanego ninja sprzyjają zajęcia z dyscypliny, polegające na siedzeniu bez ruchu w niczym niezmąconej ciszy przez 150 minut. W trakcie lekcji uczniowie są tak spięci, jakby miała ich zaatakować Godzilla. Zarówno w szkołach prywatnych, jak i państwowych obowiązują mundurki i określony typ fryzur. Uczennica w plisowanej minispódniczce w kratkę, białej bluzce i białych podkolanówkach, uczesana w jeden lub dwa kucyki, wygląda jak marzenie pedofila. Obowiązek edukacyjny trwa w Japonii 15 lat: od momentu kiedy 3-latek trafia do edukacyjnego przedszkola.
Walka o wyniki
W porównaniu z uczniem japońskim uczący się Chińczyk ma gorzej. Lekcje dyscypliny nie mają sensu w przypadku kogoś, kto wysysa ją z mlekiem matki. Mają za to sens wszelkie lekcje dodatkowe, dzięki którym można zdać jeden z wielu testów choćby o ułamek punktu lepiej. Uczeń wyjaśniający zadanie koledze jest w Chinach "figurą niemożliwą". Pomoc przyszłemu konkurentowi o miejsce pracy uważa się za nietakt wobec własnej rodziny, poświęcającej czas i środki po to, żeby "jeden potomek w jednej rodzinie" był lepszy od rówieśników rywali.
Nauka w szkole państwowej trwa w Chinach od 7.30 do 16.00. Po niej uczniowie gnają na zajęcia utrwalające materiał. W szkołach prywatnych,
np. w prowincji Liaoning (pn.-wsch. część Chin), lekcje trwają od 6.30 do 21.00, z godzinną przerwą na drzemkę z głową na ławce. Chiński uczeń wytrzymuje kilkanaście godzin przyswajania teorii dzięki przerwom na gimnastykę, marsz defiladowy i ćwiczenie oczu. Niedziela jest dniem odrabiania lekcji.
Ze szkoły po zmroku
Również w Korei Południowej nauka trwa absurdalnie długo, a to przez powszechność "instytucji edukacyjnych", do których uczniowie chodzą po szkole. Zajęcia kończą się w nich późnym wieczorem. Cała edukacja jest podporządkowana egzaminom, które odbywają się pod koniec szkoły średniej. Obawę przed ich niezdaniem i wylądowaniem na "śmietniku rynku pracy" wpaja się uczniom od wczesnej podstawówki.
Za to w Korei Północnej wiele dzieci, mimo przykładania się do nauki przedmiotów, takich jak "życie wielkiego wodza - dzieciństwo", "życie wielkiego wodza - młodość", "życie wielkiego wodza - działalność polityczna" i "etyka komunizmu", nie kończy edukacji, kończąc w obozach pracy. Z północnokoreańskich podręczników strumieniami tryska krew "Amerykańskich Szakali", zabijanych i ćwiartowanych przez jednostki wierne "drogiemu przywódcy". Zgodnie z państwową doktryną, dobrego obywatela można ukształtować tylko we wczesnym dzieciństwie. Dlatego "jednostki nauczania" kształcą tam już dwulatków.
Chronić przed wiedzą
Zupełnie inny od azjatyckiego jest amerykański model edukacyjny. W Stanach wiele szkół reklamuje się jako "progresywistyczne". Nie ma w nich podręczników i zeszytów, które zastępuje iPad. Nie ma też stopni. Omawia się dowolne lektury, zasugerowane przez uczniów. Na zajęciach "science" przeprowadza się eksperymenty, pomagające zrozumieć zasady funkcjonowania świata, bez konieczności wkuwania wzorów. Takie kształcenie opiera się na przekonaniu, że sukces człowieka nie zależy od wiedzy, ale umiejętności funkcjonowania w grupie. W większości stanów USA dozwolony jest "home schooling" - nauczanie w domu prowadzone przez rodzinę. Ponad 2 miliony dzieci, których rodzice odbierają świat jako "spisek liberałów i socjalistów przeciw wierzącym", uczą się wyłącznie religii i "rachowania aniołów". Także uczniowie szkół przykościelnych, potępiających obiektywną wiedzę o świecie wynikającą z danych dostarczanych przez naukę, są przekonani, że świat został stworzony kilka tysięcy lat temu, razem z kośćmi dinozaurów mającymi być podsuniętym przez Boga testem wiary. Wszelkie próby wprowadzenia regulacji edukacji domowej i przykościelnej w USA spotykają się z protestami ultrakonserwatywnej części społeczeństwa. Znamienne są słowa jednego ze zwolenników dowolności domowego nauczania, który stwierdził, że "ma konstytucyjne prawo, aby chronić dzieci przed wiedzą".
Dziewczynki do domu
W Iranie nie funkcjonują szkoły koedukacyjne. Chłopców powyżej 15 lat nie mogą uczyć nauczycielki, a dziewcząt powyżej
9 lat nauczyciele. W Afganistanie szkoły są wspólne dla dziewcząt i chłopców, ale normy kulturowe zabraniają przebywać w środowisku mieszanym dziewczynkom mającym więcej niż 8 lat. Dlatego kształcenie dziewczynek trwa zwykle 2 lata, przez co ponad 80 procent afgańskich nastolatek nie umie czytać. W Pakistanie tylko połowa dzieci korzysta z edukacji, która jest wprawdzie zagwarantowana przez konstytucję, ale nieobowiązkowa. Pakistańska starszyzna plemienna, wpływająca na decyzje rodziców, stoi zwykle na stanowisku, że nauka może "popsuć" ich córki.
Klasa pod baobabem
W krajach na południe od Sahary tylko
ok. 36 procent dzieci kończy podstawówkę, a 26 procent w ogóle nie chodzi do szkoły. W biednych krajach, takich jak Zambia, Uganda czy Tanzania, uczniowie wędrują do szkół nawet po 20 km, wyruszając przed świtem. Lekcje odbywają się w cieniu wielkiego drzewa, w szałasach lub pomieszczeniach oświetlanych kagankami.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail