wyczynowcy
Teresa z Avili, XVI-wieczna święta, zanosiła modły o odstąpienie od niej siły wyrzucającej do góry. Kobieta nie mogła spokojnie uczestniczyć w nabożeństwach, nie wzbudzając sensacji lotami pod sufit, gdzie zdradzała oznaki lęku wysokości. Coraz trudniej było jej modlić się o rzeczy istotniejsze niż miękkie lądowania. Pospolitym nielotom trudno w to pewnie uwierzyć, ale dla skromnej zakonnicy latanie może być problemem. Zwłaszcza kiedy siostrzyczki próbujące ją przytrzymać, wznoszą się także. Czasem niestety ku powszechnej wesołości gawiedzi, niemającej zrozumienia dla przesadnych mistycyzmów.
Ciało lekkie, los ciężki
Do frasunków latającej zakonnicy z pełnym zrozumieniem mógłby się za to odnieść Józef z Kupertynu. Ten katolicki święty w pierwszej połowie XVII wieku zwykł zawisać w powietrzu. Wobec niechęci swoich przełożonych, toczył z tą przypadłością nierówną walkę powietrzną. Z powodu niekontrolowanych popisów spotkało go wiele sankcji, od zakazu wstępu na zakonny chór, który był dla niego niczym kosmodrom, po zakaz udziału w procesjach. Za kierowanie uwagi zebranych ku niebu, niestety w sensie dosłownym. W końcu zamknięto nieszczęsnego mnicha w klasztornej celi, gdzie mógł do woli i de facto do śmierci wisieć pod sufitem, nie rzucając się w oczy.
Ojciec Pio, który unosił się zwykle jedynie kilka centymetrów ponad podłogę, a sporadycznie ponad ludzkie głowy, zapewniał, że "lewitowanie jest jak chodzenie". Wyzwolenie z więzów grawitacji nie wprawiało go też w stan ekstazy. Był zdania, że latać być może nie każdy może, ale nie ma co robić z tego sensacji.
Lotem nie zawsze bliżej
Nie wszyscy lewitujący w historii mieli miękkie lądowania. Wielu z nich przyziemni zazdrośnicy przycinali skrzydełka, posądzając o czary oraz o oblatanie w kręgach piekielnych. Ciała cięższe od powietrza, chcąc oderwać się od podłoża, potrzebują dużej siły działającej przeciwnie niż przyciąganie. Jeżeli ludzie kiedykolwiek lewitowali, jeśli robią to nadal, to zawsze wbrew prawom fizyki. Aby samodzielnie oderwać się od Ziemi, człowiek przeciętnej postury musiałby mieć skrzydła o rozpiętości 12 metrów. Tymczasem, jeśli wierzyć relacjom świadków i słowu pisanemu, i bez skrzydeł lata się od stuleci. Z opisów XVI-wiecznych wynika, że lewitacja zaczyna się po wpadnięciu w ekstazę. Tak było choćby w przypadku Ładysława z Gielniowa, który w Wielki Piątek 1505 roku odleciał, wygłaszając kazanie w katedrze warszawskiej. Święty Franciszek z Asyżu z wiekiem coraz łatwiej wpadał w ekstazę podczas modłów, a co za tym idzie, coraz zuchwalej kpił z grawitacji...
Mistyczni wyczynowcy
Istnieje jeszcze jedna legenda o Józefie z Kupertynu. Żyjącego w XVII wieku zakonnika, zwanego otwartą gębą, oprócz wyrazu twarzy wyróżniała zdolność do popisów lotniczych. Brat Józef, zwykle odlatujący na widok świętych obrazów, lot miał wysoki i widowiskowy. Wytrenował śpiew w zawisie, latanie z pasażerem, a nawet wsteczne. Latającego Józefa podziwiał papież Urban VIII, wielu innych dostojników kościelnych i koronowane głowy. Lądując na płonącym świeczniku, Józef przekonał się boleśnie, że ekstaza nie czyni go ognioodpornym. O tym, że czyni go za to uciążliwym, dowiedział się od braci swojego zakonu. W ostrych słowach zarzucili mu rozpraszanie podczas modlitwy. Podobne przypadki wielu lewitujących dowodzą, że wbrew logice, ci, którzy zostają na dole, patrzą na lewitującego z góry.
Zobacz też: Super Fokus: Niecodzienny wymiar druku
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail