Aby zrozumieć zagładę dinozaurów, należy cofnąć się nie o ponad 60 milionów lat, do momentu uderzenia, ale dużo bardziej. Wyobraźmy sobie trias: czasy zamierzchłe nawet dla "Parku jurajskiego", ale już mocno "zadinozaurzone".
Około 215 milionów lat temu, właśnie w triasie, na bujnych, widłakowo-paprociowych łąkach Ziemi pasły się duże roślinożerne dinozaury. Tuż obok przebiegały stada prymitywnych gadzich mięsożerców wielkości dzisiejszych strusi. Dobrze miały się też pierwsze ssaki, o bardzo jeszcze gadzim wyglądzie. Całe to towarzystwo pasło się i polowało na jedynym wówczas, zaledwie zaczynającym pękać w szwach, ziemskim kontynencie - Pangei. Nagle z nieba niezdobytego jeszcze przez pterozaury spadła kula żaru. Trafiła w miejsce, gdzie dzisiaj jest północno-wschodnia Kanada. Krater po jej upadku, o nazwie Manicouagan, odkryto już dawno. Dużo później zaczęto z nim łączyć katastrofę, jaka spotkała triasowe gady.
Leciał, leciał, nie doleciał
Naukowcy brytyjscy odkryli osady powstałe w wyniku upadku kanadyjskiego meteorytu pod Bristolem w południowo-zachodniej Anglii. Katastrofa w triasie miała więc mieć zasięg o wiele szerszy, niż kiedyś przypuszczano. Prawdopodobnie ogromny meteor przed upadkiem rozpadł się w atmosferze na kilka części. Niektóre z nich trafiły w przyszłą Amerykę Północną, inne w przyszłą Europę. Prawdopodobnie krater Rochechouart we Francji to dzieło tego samego intruza. Trudno powiedzieć, co stałoby się, gdyby meteor nie podzielił się przed upadkiem na mniejsze części. Prawdopodobnie jednak ostateczna zagłada dinozaurów nastąpiłaby wcześniej, a zatem i ewolucja ssaków przebiegłaby szybciej. Gdyby tak się stało, możliwe, że ludzie byliby dzisiaj bardzo starym gatunkiem. Jeszcze raz potwierdza się teza, że wielkość, w tym wypadku spadającego kamienia, jest bardzo istotna.
Nieoczekiwana zmiana miejsc
Po upadku triasowego meteoru wszystko zmieniło się nie do poznania. W tym wypadku zmiany wyszły jednak dinozaurom na zdrowie. Okazuje się więc, że ciała kosmiczne nie zawsze były przeciwne wielkim lądowym gadom. Wprawdzie w końcu wybiły je co do jednego, ale wtedy, w triasie, zadziałały odwrotnie, prowokując ich rozwój i zapewniając panowanie na długie miliony lat. Jak do tego doszło? Po upadku meteorytu tylko najbardziej wytrzymałe zwierzęta były w stanie przetrwać warunki, które zapanowały na Pangei, stawić czoła zimnu i brakowi pożywienia, zwłaszcza roślinnego. Dinozaury jurajskie i kredowe, niepodzielni władcy ziemi, to skutek selekcji, którą wymusił kanadyjski meteoryt.
Przetrwały tylko najsilniejsze i najsprytniejsze gady. Mięsożercy rozrośli się gwałtownie, dając początek przodkowi najpotężniejszego drapieżcy wszech czasów, tyranozaura. Upadek przeżyła tylko klasa przyszłych władców. Na namacalne skutki tego odsiewu trzeba było trochę poczekać. Konkretnie do jury, której początek przypada ok. 206 milionów lat temu. Wielkie i potężne dinozaury, które opanowały świat na następne 135 milionów lat - taki był skutek pierwszego znanego upadku.
Drugi dzwonek listonosza
Przyszedł jednak czas, że kosmos przypuścił na Ziemię kolejny wielki atak. I tego ataku, upadku asteroidy, która trafiła w półwysep Jukatan, królewskie gady nie przeżyły. Wymarły u schyłku kredy: 65 milionów lat temu. Pozostały po nich niezliczone skamieniałości, tropy, jaja, odciski. Ludzie nie są do końca przekonani, czy winne ich zagładzie na pewno było ciało kosmiczne. Jest to jednak teoria najlepiej udokumentowana, ostatnio kwestionowana już niezmiernie rzadko. Nawet jednak jej zwolennicy nie mają pewności, czy dinozaury wymarły z zimna, na skutek tak zwanej "zimy jądrowej", czyli zasnucia nieba pyłami wzbitymi w trakcie impaktu, czy też przeciwnie, z powodu efektu cieplarnianego spowodowanego zderzeniem.
Teorią konkurencyjną do kosmicznej, słabo udokumentowaną, jest wulkaniczna. Dowodzi ona, że "zimę jądrową" wywołały 65 milionów lat temu wyziewy wulkaniczne, które zasłoniły Słońce. Bez względu na to, która z nich jest słuszna, fakty są ponure. Życiem na Ziemi rządzą kosmiczne kamienie lub plujące popiołem góry, dla których potężny dinozaur jest niczym. A co dopiero my?