Kiedy ludzkość wpadła na pomysł, by zabijać nie za pomocą maczugi, ale podstępnie mocą podanej substancji? Na pewno 24 tysiące lat temu nasi przodkowie już znali tę metodę uśmiercania wrogów. W 1970 roku
na granicy Republiki Południowej Afryki i Suazi archeolodzy znaleźli w jednej z jaskiń patyki z tajemniczym karbowaniem. Jak wykazały badania toksykologiczne, na patykach, prawdopodobnie ówczesnych włóczniach czy strzałach, mimo upływu lat przetrwały śladowe ilości wyciągu z nasion rącznika pospolitego. Czym była ta pratrucizna? To roślina należąca do wilczomleczowatych, faktycznie pochodząca pierwotnie z Afryki. Zawiera rycynę, której pół miligrama wystarczy, by zabić człowieka.
W czasach starożytnych sztuka trucia przeżywała wielki rozkwit. Najsłynniejszą ofiarą trucizny w tamtych czasach był Sokrates. W 399 roku p.n.e. filozof został skazany przez władze Aten na śmierć za podawanie w wątpliwość wiary w bogów i deprawację młodzieży. Wyrok wykonano za pomocą trucizny. Jakiej? Na ten temat nie ma zgody między historykami. Jedni twierdzą, że Sokrates wypił wyciąg z szaleju jadowitego. Ale śmierć po zażyciu wyciągu z tej rośliny jest gwałtowna i pełna cierpień, zaś filozof umierał spokojnie, gdy paraliż stopniowo ogarniał jego ciało. Jak odkryli w XIX wieku toksykolodzy ze Szkocji, trucizną Sokratesa był zapewne szczwół, czyli inaczej pietrasznik plamisty.
Wieniec, który zabija
W czasach Cesarstwa Rzymskiego, pełnych intryg, zdrad i krwawych mordów, trucie było w modzie. Istnieli nawet zawodowi truciciele, na których wynajęcie stać było tylko bogatych. Kochanka Juliusza Cezara, egipska królowa Kleopatra, pozbywała się wrogów, zapraszając ich podstępnie na biesiadę, a potem ozdabiając ich głowy pięknymi wieńcami, nasączonymi truciznami.
Być może używała kwasu pruskiego, bo to prawdopodobnie od Egipcjan starożytni Europejczycy przejęli umiejętność jego produkcji z pestek brzoskwiń. Inną popularną toksyną z czasów starożytnego Rzymu był tojad mocny, roślina z gatunku jaskrowatych, nazywana przez poetę Owidiusza "trucizną teściowej". Powodowała poty, nudności, drgawki i w końcu atak serca. Tojad cenili też naziści, nasączający nim pociski podczas II wojny światowej. Starożytni uśmiercali również za pomocą krwi i jadu węży, mandragory, piołunu, cyjanku, nieświeżej byczej krwi. Innym starożytnym wynalazkiem była toksyna pozyskiwana z ryby zwanej zającem morskim. Wyciągiem z tego stworzenia prawdopodobnie posłużył się cesarz Domicjan, by otruć brata i przejąć po nim tron. Według legendy Domicjan chciał otruć też Jana Apostoła, ale święty uczynił nad kielichem znak krzyża i trucizna straciła swoją moc.
Król bał się pierścieni
W czasach nowożytnych mordowanie toksynami bynajmniej nie zostało zapomniane, a jego fanami także byli ludzie ze świata władzy i bogactwa. Podobnie jak Rzymianie, nierzadko korzystali oni z usług profesjonalistów. Wśród nich była między innymi Giulia Toffana z Neapolu, pochodząca z prawdziwej dynastii trucicielek. Przejęła zabójcze umiejętności od matki, potem przekazała je córce i to wraz z nią została stracona w 1719 roku. Na torturach wyznała, że specyfikiem na bazie arszeniku, zwanym Aqua Toffana, uśmierciła 600 osób, ale mogła być odpowiedzialna nawet za śmierć tysiąca. Sprzedawała truciznę przez kilkadziesiąt lat w buteleczkach z wizerunkiem św. Mikołaja, twierdząc, że specyfik przypomina cudowną substancję, jaka wycieka z grobu świętego. Od toksyn nie stroniła też Katarzyna Medycejska, włoska żona XVI-wiecznego króla Francji Henryka II, która sama interesowała się chemią i alchemią, a swoje trucizny testowała na biedakach i więźniach. Seryjnych trucicielek nie brakowało również w Polsce. O uśmiercanie wrogów za pomocą wymyślnych toksyn oskarżana była XVI-wieczna królowa Bona, zresztą przybyła do naszego kraju właśnie z Włoch. Podobno nawet własny syn, Zygmunt August, podawał jej rękę tylko w rękawiczkach, bojąc się otrucia za pomocą pierścieni. Bona była oskarżana o trucie książąt mazowieckich, ale mogą to być tylko plotki. W każdym razie sama zginęła od toksyny, gdy wróciła do Włoch. Zgładził ją król Hiszpanii, który miał u niej wielki dług.
Zobacz: Plaga PIJANYCH noworodków w Polsce! Kobieta urodziła dziecko z 1,6 promila alkoholu we krwi
Mordercza marchew
Mało brakowało, a w 1804 roku Warszawie doszłoby do jednego z najdziwaczniejszych w dziejach przypadków otrucia. Gdy w stolicy przebywał wygnany z Francji tytularny król Ludwik XVIII, wybuchła wielka trucicielska afera z faszerowaną marchwią w roli głównej. Sługa Ludwika, niejaki Coulon, pewnego dnia opowiedział policji i otoczeniu króla, że dwaj tajemniczy osobnicy, zapewne wysłannicy Napoleona Bonaparte, zaproponowali mu pieniądze za wrzucenie do zupy króla wydrążonych marchewek, wypełnionych różnokolorowym arszenikiem przerobionym na pastę. Dalsze śledztwo przybrało jednak nieoczekiwany obrót i w końcu sam Coulon przyznał się do nafaszerowania marchwi. Intryga miała zapewne skompromitować Napoleona na świecie. W każdym razie mordercze warzywa pozostały niezjedzone.
Wciąż trują
W naszych czasach truciciele bynajmniej nie zaprzestali działalności. Niektórzy działają nawet w świetle prawa. Jedną z metod wykonywania kary śmierci w USA i paru innych krajach, w tym w Chinach, jest podanie zastrzyku z trucizną, mającą w humanitarny sposób uśmiercać skazańców. Przywiązani do łóżka, otrzymują zastrzyki z tiopentalu, pankuronium i chlorku potasu. Nie brakuje też intryg w wielkim świecie z truciznami w roli głównej, choćby za naszą wschodnią granicą. Najsłynniejszy jest przypadek śmierci Aleksandra Litwinienki, byłego oficera rosyjskiego kontrwywiadu. Litwinienko, krytyk polityki Kremla, który uciekł do Wielkiej Brytanii, zmarł w 2006 roku po tajemniczej, trwającej miesiąc chorobie. Umierając, odpowiedzialnością za swoją śmierć obarczył Władimira Putina. Jak wykazała sekcja zwłok, Litwinienkę otruto polonem podanym z herbatą w hotelu w Londynie. Według szwajcarskich naukowców badających zwłoki zmarłego w 2004 roku Jasera Arafata, także palestyński przywódca został poczęstowany polonem. Jednak nie dowiedli, że to toksyna stała się bezpośrednią przyczyną śmierci schorowanego polityka. Ofiarą trucicieli padł też prawdopodobnie były premier i prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko. W 2004 roku próbowano zgładzić go dioksyną. Polityk przeżył, ale na jego twarzy pozostały charakterystyczne blizny. Śledztwo nie ustaliło sprawcy zamachu.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail