Super Historia - Handel wolny i swawolny

2014-05-05 17:00

Wolną Polskę wyprzedziła ustawa uwalniająca handel. Weszła w życie pół roku przed czerwcowymi wyborami 1989 roku i zmieniła rzeczywistość. "Rewolucja polówkowa", wspomagana nie przez okrągłe, ale kwadratowe stoliki turystyczne, kompletnie odmieniła kraj.

Ustawa z 23 grudnia 1988 r. o działalności gospodarczej, zwana ustawą Wilczka, weszła w życie 1 stycznia 1989 roku. Wkrótce chodniki i place zapełniły się rozkładanymi łóżkami turystycznymi i stolikami biwakowymi. Polacy zaopatrywali się na polówkach we wszelkie niezbędne przedmioty użytkowe i ozdobne, poczynając od sznurowadeł i pumeksu, a kończąc na chińskich latarenkach z frędzelkami. Na polówkach sprzedawano firmowe dżinsy przywiezione z zagranicy i pirackie kasety. Mięso można było kupić od chłopa na wsi i sprzedać na ceracie w mieście. Powszechny był widok odganiających muchy sprzedawców. Nie trzeba było nawet rejestrować działalności. Mówił o tym art. 9 ustawy Wilczka, nazywający tego typu działalność ubocznym zajęciem zarobkowym, wolnym od obowiązku zgłaszania do ewidencji. Państwo, które dotąd nie tolerowało "kapitalistycznych" ciągot obywateli, zafundowało raj wszystkim, którzy umieli liczyć, przeliczać, kupować i sprzedawać.

Nawet Korea Północna, gdyby wprowadzić tam taką ustawę gospodarczą jak ta, którą pod koniec 1988 roku opracował minister przemysłu Mieczysław Wilczek z pomocą Mieczysława Rakowskiego, zamieniłaby się w kraj miodem, mlekiem oraz adidasami i majteczkami w kropeczki płynący.

Kiedy w 1989 roku zliberalizowano działalność gospodarczą, zaczął kwitnąć handel uliczny.

Na placach, chodnikach i stadionach wyrosły łóżka polowe uginające się od najróżniejszych dóbr. Zewsząd dobiegała muzyka chodnikowa. Sprzedawało się wszystko, bo jeszcze niedawno niczego nie było.

Przed ustawą Wilczka monopol na handel miało państwo. Mięsem handlowano tylko pokątnie, a na "baby z cielęciną" polowała milicja. Rzeczy przywiezione z zagranicy lub przysłane w paczkach wolno było sprzedawać w komisach lub na kontrolowanych targowiskach, a złoto spieniężać jedynie u jubilerów. Jeszcze niedawno jeśli handlarz oferował więcej niż dwie sztuki zagranicznych spodni, stawał się podejrzanym spekulantem. Teraz dla odmiany można było pojechać za granicę, przywieźć wszystko, czego potrzebują polscy klienci, i to w hurtowych ilościach. Każdy przecież miał w kieszeni paszport. Celnicy zgłupieli, nie mogąc ogarnąć masy napływających do Polski towarów. Nie było już ograniczeń liczby sprowadzanych zachodnich samochodów. Z Zachodu przywożono też w ogromnych ilościach słodycze, gumę do żucia, kawę, napoje w puszkach, sprzęt RTV, ubrania i… ręczniki frotte. Służby sanitarne nagle stały się zbędne, bo tych, których towar śmierdział lub szkodził, szybko eliminowała konkurencja.

Każdy na równych prawach

Pierwszy artykuł ustawy stanowił, że "podejmowanie i prowadzenie działalności gospodarczej jest wolne i dozwolone każdemu na równych prawach". Potrzebny był tylko "biznesplan", czyli chwila zastanowienia, co ludzie kupią i skąd to wziąć. Poza tym niezbędne było zaplecze techniczne działalności handlowej - zdezelowany polonez, torby w niebiesko-czerwoną kratkę i łóżko polowe. Osoba, która od poniedziałku zamierzała zostać handlowcem, w piątek kupowała łóżko turystyczne, w sobotę za pieniądze pożyczone od rodziny lub sąsiadów nabywała w najbliższej hurtowni wszystko to, co zdaniem hurtownika schodziło. Można też było wyjechać do Berlina Zachodniego i tam nabyć chodliwe towary. Potem tylko należało przyzwyczaić się do wstawania przed świtem celem zatowarowania i wyprzedzenia konkurencji czyhającej na najlepsze miejsca. Trzeba było jeszcze nadźwigać się tobołków, np. z kocami z antyalergicznych baranów i bielizną o rozmiarach i kształtach swobodnych jak interpretacja ustawy o handlu. Najważniejsze, że zarobek był pewny.

Zobacz: Super Historia - Twardy Dysk podziemia

Ciężkie działa działalności

Wszyscy drobni handlowcy byli do siebie podobni. Latem nosili T-shirty z napisem "Adidas", buty sportowe z wyraźnym logo i spodenki do kolan, jesienią dresy z ortalionu, zimą spodnie marmurki i skórzane kurtki. Wnikliwy obserwator, widząc, jak przesiadają się z tarpanów, nysek i fiatów do samochodów marki Audi, a adidasy zmieniają na czarne mokasyny z nieodłącznymi białymi skarpetami frotté, łatwo mógł się domyślić, że zajmowali się zaspokajaniem potrzeb specyficznych klientów. Kwitł handel narkotykami, bronią, kradzionymi autami z Zachodu.

Ci, którzy zostawali wierni działalności jawnej, dalej dźwigali torby w kratkę. Z tym że z czasem zastąpili łóżka i stoliki blaszanymi szczękami. Te składane stoiska po otwarciu klapy stawały się minisklepikami z ladą, półkami i miejscem do siedzenia. Przymocowane do gruntu, czasem zabetonowane, sprawiały, że nie trzeba już było od świtu walczyć o dobrą miejscówkę. Szczęka była wynalazkiem, który przybliżył polski handel do Europy, a konkretnie do Jarmarku Europa na warszawskim Stadionie Dziesięciolecia. Jarmark oraz Centrum Hurtowo-Detaliczne Stadion zlikwidowane w 2008 roku było największym targowiskiem ma naszym kontynencie.

Wiadomości na se.pl

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają