Jarocin jako wentyl bezpieczeństwa - taką koncepcję lansowała pod koniec PRL solidarnościowa opozycja, zawiedziona postawą dużej części polskiej młodzieży, która parła w kierunku anarchii. Alternatywą młodych ludzi była wolność zarówno od reżimu komunistycznego, jak i od bogoojczyźnianego stylu opozycji.
Czas na alternatywę
18-latkom początku lat 80. nie po drodze było ani z partią i generałem, ani z podziemnym działaczem. Kraj opanowała rewolucja punkowa i nowofalowa, inna estetycznie od dotychczasowych, spóźniona w stosunku do Zachodu, ale nośna. Polska podziemna, drugoobiegowa, nie wiedziała, o co w niej chodzi. Ktoś, kto słuchał Kaczmarskiego i Jana Krzysztofa Kelusa, ewentualnie Leonarda Cohena, kto nie znał Sex Pistols, The Ramones, The Clash, Joy Division, Buzzcocks, mógł z łatwością wymyślić jarocińską teorię spiskową. Ponieważ nie miał pojęcia, o co chodzi. Widział świat jako czerwono-biały, podczas gdy był on bardziej złożony. Pomysł, jakoby władze PRL, organizując i "uwalniając" żywioł jarocińskiego festiwalu, celowo pozwalały młodym ludziom poczuć się przez chwilę wolnymi, żeby wyładowali energię i grzecznie wrócili do miast i wsi, nie wytrzymuje krytyki. Solidarność lansowała teorie wentylowe nie tylko w stosunku do festiwalu w Jarocinie. Młodzież nie rwała się do walki z systemem u boku opozycji, ta traciła rząd dusz, więc kąsała. "Panna S" okazała się zazdrośnicą.
Czołgi stały, oni grali
Za jarocińskim spiskiem rzekomo ma przemawiać fakt, że w 1982 roku, w apogeum stanu wojennego, kiedy nie odbyły się nawet festiwale w Opolu i Sopocie, Jarocin zagrał w niezmienionej formie. 27 zespołów, w tym Detonator i Śmierć Kliniczna, kpiło sobie ze sceny z reżimu. "Czyż nie jest to celowe upuszczanie powietrza?" - pytała podziemna prasa. Prawda była taka, że o ile niezorganizowane Opole nie wydałoby z siebie ani jednego dźwięku, o tyle zakazany Jarocin odbyłby się mimo wszystko. Punki, hipisi, rastafarianie, metale i inni "odszczepieńcy" opanowaliby wielkopolskie miasto, graliby na dworcu, placu i gdzie się da, sforsowaliby teren festiwalu. Jarocin był zbyt groźny, żeby można go było zakazać.
Krew nie przestawała się w nim burzyć. Nadal na kasetowym Grundigu słuchał zespołu Kryzys, wykrzykującego: "Myślę o tym, żeby wyjść już stąd, powietrze tu nieświeże i niezdrowy swąd!". Zasypiał z nagranymi podczas koncertów w Jarocinie Siekierą czy Dezerterem w uszach. Jarocin niczego nie wyciszał. Przeciwnie, siał ferment, który władzy był nie na rękę.
Idea wentyla zakłada niesłusznie, że był jak kabaret Jana Pietrzaka, z partyjnymi aparatczykami zaśmiewającymi się w pierwszych rzędach. Jak mówił satyryk Jacek Fedorowicz: "można się w nim było odważnie wyśmiać i wyklaskać", zyskując fałszywe poczucie wypełnienia patriotycznego obowiązku. Z Jarocinem było inaczej. Niepostrzeżenie, bez kontroli, niespodziewanie dla władzy, przekształcił się w zarzewie buntu. Innego niż solidarnościowy, ale piekielnie niebezpiecznego.
Obszar nie do opanowania
Władza szybko pożałowała swojego braku kontroli nad Jarocinem. Piekliła się tym bardziej, że całej tej "zadymie" oficjalnie patronowała reżimowa organizacja młodzieżowa. Już w 1983 roku zaczęto cenzurować teksty, a nawet nazwy zespołów. Festiwali w Jarocinie władza nienawidziła. Mimo to opozycja stale podkręcała mit perfidnej celowości imprezy. Swoją niechęć do festiwalu wyraził także Kościół. Po nieudanych próbach agitowania wśród festiwalowej młodzieży na rzecz ruchu oazowego kościelna góra określiła się wobec Jarocina w jasnogórskiej homilii kardynała Glempa, który powiedział: "nie jest zabawą to, co ma miejsce w Jarocinie, gdy ktoś gra i bluźni". A przecież Klaus Mitffoch śpiewał na jarocińskiej scenie: "ta zabawa nie jest dla dziewczynek"...
Władza nie sterowała Jarocinem, ale i nie pozwalała mu łaskawie rozwijać się we własnym kierunku. Zajęta "przywracaniem ładu" nie miała czasu na kontrolowanie kultury młodzieżowej. "Policje tajne, widne i dwupłciowe", mając na głowie inne problemy, najpierw zlekceważyły festiwal, przespały sprawę, a potem gorzko tego pożałowały.
Pokolenie irokeza
Szara strefa została zagospodarowana przez młodzieżowy bunt. Ogólnopolski Festiwal Muzyki Młodej Generacji w Jarocinie uwolnił młodą scenę, na której występowali autentycznie niezależni twórcy, śpiewający porażająco buntownicze teksty. Już w 1980 roku po pacyfistycznym Maanamie i melancholijnym Exodusie wystąpiła punkowa kapela Nocne Szczury, która nie śpiewała, tylko się darła, drąc w strzępy wszelkie papierowe koncepcje zagospodarowania młodzieżowej energii. Jarocin obalił komunizm. Nie przez strajki, demonstracje i walki z milicją i ZOMO, chociaż te, zwłaszcza po 1984 roku, pałowały tam zawzięcie. Festiwal w Jarocinie wychował w latach 80. pokolenie, którego nie dało się już wziąć za twarz. Najwyżej do wojska, ale przecież nie na zawsze. Muzyka to siła niedoceniana i nierozumiana przez żaden reżim. Socjalistyczna Polska i Jarocin nigdy nie miały po drodze. To nie był żaden wentyl.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail