W pierwszych powojennych latach (1945–1946) nastąpił szybki rozwój prywatnego handlu.
W miastach i miasteczkach, w zrujnowanych kamienicach powstawały sklepy, punkty usługowe, restauracje czy kawiarnie. Dzięki prywatnej inicjatywie można było kupić zarówno podstawowe produkty, jak i dobra luksusowe, i to nie tylko polskie, ale też zagraniczne, np. wytworne krawaty, nylony czy perfumy. Kwitł handel na ulicach, które stały się jednym wielkim targowiskiem. Można tu było znaleźć niemal wszystko. Na ziemi lub na stołach ludzie rozkładali obrazy, dywany, odzież, buty, sztućce czy porcelanę. Pojawiły się budki z artykułami spożywczymi oraz wózki z jarzynami i owocami.
Ale już wkrótce każdy prywatny sklep i uliczni handlarze znaleźli się na celowniku komunistów. Nowa, „wybrana” w 1947 r. władza zapomniała o swoich przedwyborczych obietnicach. Komuniści w swoich hasłach zapewniali o równouprawnieniu sektora państwowego, spółdzielczego oraz prywatnego. Bardzo szybko się okazało, że były to tylko slogany.
Znaleźć kozła ofiarnego
Na początku 1947 r. sytuacja gospodarcza gwałtownie się pogorszyła. Na rynku zaczynało brakować towarów, nawet tych najbardziej podstawowych – mąki, mięsa i masła. Ceny błyskawicznie rosły. Sytuację pogarszał fakt, że przestały napływać dostawy w ramach programu UNRRA (Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy i Odbudowy). Ciotka UNRRA dbała nie tylko o to, abyśmy mieli na co dzień co jeść i w co się ubrać. Dzięki niej do Polski docierały całe statki nieco bardziej luksusowaj żywności (m.in. pomarańcze, tran i konserwy mięsne, mleko w proszku) oraz odzieży.
Ale władze komunistyczne za wszystkie braki oskarżyły oczywiście prywatną inicjatywę. To jej przypadła rola kozła ofiarnego. Kupcy byli zatem obwiniani o spekulacje i zawyżanie cen. Nazywani byli pijawkami i wyzyskiwaczami bogacącymi się kosztem ludu pracującego. I to ich nowa władza, pod pozorem walki ze spekulacją, postanowiła wytępić. Zostali bowiem uznani za głównego wroga komunizmu.
Bitwa Minca
W kwietniu 1947 roku na posiedzeniu KC PPR Hilary Minc, minister przemysłu i handlu, a przede wszystkim główny ekonomista rządzących komunistów, zaatakował sektor prywatny i spółdzielczy. Uznał, że przechwytuje on dochody należne państwu. Aby to zakończyć, minister domagał się zastąpienia handlu prywatnego państwowym i rzucił hasło „bitwy o handel”. W odpowiedzi na jego apel Sejm w czerwcu wydał trzy ustawy pozwalające rozpocząć tę bitwę. A było o co walczyć. Jeszcze na początku 1947 roku sektor prywatny miał ponad 80 procent udziału w handlu.
Uchwalone akta prawne mówiły o zwalczaniu drożyzny i nadmiernych zysków w handlu; o obywatelskich komisjach podatkowych i lustratorach społecznych; o zezwoleniach na prowadzenie przedsiębiorstw.
Bicz na kupców
Na drodze licznych ograniczeń o charakterze administracyjnym czy fiskalnym zapoczątkowano likwidację prywatnego kupiectwa. Odtąd kupiec mógł prowadzić działalność wyłącznie po uzyskaniu koncesji, której wydanie zależało właściwie od kaprysu lokalnych władz. Ponadto prywatnym przedsiębiorcom odmawiano nabywania lub wynajmowania pomieszczeń handlowych, a za ich wynajem żądano drastycznie wysokich czynszów.
Najczęściej stosowaną bronią w tępieniu prywatnej inicjatywy był tzw. domiar podatkowy, wymierzany przez urzędy skarbowe po ujawnieniu dochodów wyższych niż zadeklarowane przez podatnika. Jego wysokość zależała od widzimisię urzędnika. Były to zazwyczaj astronomiczne sumy. Chodziło przecież o to, by przedsiębiorca nie był w stanie takiej kwoty zapłacić. Wtedy Skarb Państwa przejmował jego mienie na poczet długu.
Na dodatek powołano Biuro Cen, które ustalało wysokość marż oraz maksymalne ceny obowiązujące w całym kraju. Jednym słowem, decydowało, ile może kosztować dany artykuł i ile na nim może zarobić sklepikarz.
Fala prześladowań
W „bitwę o handel” ówczesne władze zaangażowały Komisję Specjalną do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym. Miała ona niszczyć tzw. prywaciarzy i udowadniać, że problemy gospodarcze kraju to wyłącznie efekt działalności spekulantów. Zaczęła się fala prześladowań. Zgodnie z wytycznymi przeprowadzano „superkontrole” – zrywano podłogi, rozbijano meble, aby znaleźć ukryte pieniądze czy towar. Robiono też, zwykle tuż przed zamknięciem sklepu, naloty i zabierano cały utarg. Komisja mogła zrobić wszystko. Aresztować, przesłuchiwać, wymierzać grzywny, zarządzać konfiskatę towarów i urządzeń. Za zbyt wysokie ceny i zyski w obrocie handlowym (oczywiście zdaniem komunistów) każdy właściciel sklepu mógł trafić nawet na 5 lat do więzienia lub do obozu pracy (panował w nich reżim więzienny i istniała 10-godzinna dniówka) oraz zapłacić grzywnę do 5 mln zł (w tym okresie średnia pensja górnika wynosiła ok. 14 tys. zł). Ukaranych czekało dodatkowo napiętnowanie w gazetach publikujących ich nazwiska.
Tylko w pierwszym roku „wojny” komisja wysłała do obozów pracy ok. 800 właścicieli sklepów. Przestano też bawić się w ceny maksymalne i dodatkowo komisja narzuciła stałe ceny na towary.
Obywatelu, donoś!
Sojusznikami kontrolerów często stawała się ludzka zawiść. Ludzie ogarnięci chorą zazdrością (jemu się udało wzbogacić, a mnie nie) donosili. Na te właśnie donosy liczyli członkowie komisji i dlatego pojawiali się w zakładach pracy, by zachęcić ludzi do „współpracy”. Czasami udawało im się kogoś zwerbować.
Plan wykonano
Swoimi represjami komuniści spowodowali, że większość prywatnych przedsiębiorstw wycofała się z handlu. Zlikwidowano prawie wszystkie prywatne hurtownie. Te państwowe natomiast odmawiały sprzedaży towarów prywaciarzom. Koło się zamknęło. Liczba prywatnych sklepów spadła z ponad 134 tys. w 1947 roku do około 78 tys. w 1949 r. Na pobojowisku zostały głównie upaństwowione sklepiki, a w dużych miastach powstały Powszechne Domy Towarowe (PDT) wzorowane na radzieckich uniwermagach. Jednak nie wypełniły one luki po zlikwidowanych sklepach. Sieć handlowa znacznie się skurczyła. W dodatku jakość sprzedaży bardzo się pogorszyła, a sztywne ceny i złe zarządzanie wywoływały nieustanne braki towarów, wysokie ceny i kilometrowe kolejki. Ubogą ofertę uzupełniał czarny rynek. Do miast, jak za okupacji, przyjeżdżały „baby z mięsem”.
Reglamentacja towarów
W1945 r. ludzie głodowali, brakowało bowiem wszystkiego. By w pewien sposób temu zaradzić, na żywność były przydziały. Na kartki sprzedawano chleb, mąkę, kaszę, ziemniaki, warzywa, mięso, tłuszcze, cukier, słodycze, mleko, kawę lub herbatę, sól, ocet, naftę, zapałki, mydło i wyroby dziewiarskie. Z czasem z listy produktów reglamentowanych zaczęto skreślać poszczególne pozycje. W styczniu 1946 r. skreślono zapałki i warzywa, pod koniec roku herbatę i kawę. Już rok później udało się znieść reglamentację na sól i naftę, a w 1948 r. na kasze, cukier i ziemniaki. Od stycznia 1949 r. całkowicie Polska wycofała z obiegu kartki żywnościowe (jako trzeci kraj w Europie). Nadal jednak były problemy w zaopatrzenie się w podstawowe towary żywnościowe. Podaż nie dorównywała popytowi.
Społem i Samopomoc Chłopska
„Bitwa o handel” nie ominęła również instytucji spółdzielczych. Formalnie zachowały swój pierwotny charakter. W rzeczywistości stały się przedsiębiorstwami państwowymi, które zdominowały handel hurtowy. W miastach spółdzielniami zarządzała centrala Spółdzielni Spożywców „Społem”, a na wsi – Centrala Rolniczych Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”. Całością działalności kierował Centralny Związek Spółdzielczy, faktycznie kontrolowany przez komunistów.
Bazar Różyckiego
To jeden z najbardziej znanych i najstarszych warszawskich bazarów. Powstał w 1901 r. na warszawskiej Pradze z inicjatywy Juliana Różyckiego, właściciela wielu aptek. Na swojej posesji otworzył targowisko o powierzchni 15 tys. mkw. Okres świetności targowiska przypadł na czas Polski Ludowej. Pomimo utrudnień ze strony komunistycznych władz, bazar doskonale się rozwijał. Można tu było kupić towary, o które trudno było w państwowych sklepach. Asortyment był pełen. W 1945 r. funkcjonowało tu około 500 stałych stoisk, około 200 sklepów, a także prowadzono sprzedaż ręczną. W 1950 r. nastąpiło upaństwowienie bazaru, jednak nie zlikwidowało to prywatnego handlu.
Powszechne Domy Towarowe
Miały być konkurencją dla prywatnego handlu. I byłyby, gdyby powstało ich więcej. Już w 1947 roku wybudowano PDT w Katowicach, Gliwicach, Bielsku-Białej i Warszawie. Pierwszy PDT otwarto 13 sierpnia 1947 r. na warszawskim Żoliborzu. W ciągu kilku dni po otwarciu sklep odwiedziło 1500 klientów. Kolejne PDT powstały na Woli, Pradze i Śródmieściu. Były to wielobranżowe duże sklepy, w których znajdowały się działy lub stoiska z poszczególnymi towarami, np. y garniturami, bielizną czy gospodarstwem domowym.
Pod koniec 1947 roku utworzono przedsiębiorstwo państwowe Powszechne Domy Towarowe, które w wciągu kilku lat zbudowało ponad dwadzieścia takich sklepów w największych miastach.