17 miliardów złotych - tyle zostawiliśmy w ubiegłym roku w jaskiniach hazardu. Choć pewnie "jaskiniach" to za dużo powiedziane. Bo Polacy grają nie tylko w kasynach. Popularni są jednoręcy bandyci (a ci stoją niemal w każdej knajpie czy klubie), lubimy też obstawiać u bukmacherów i oczywiście grać w lotka.
Przeczytaj koniecznie: Podatnicy zapłacą za wojnę z hazardem
Hazard to zresztą żyła złota, czego dowodem jest tempo wzrostu tego rynku. Według "Pulsu Biznesu", który dotarł do danych Ministerstwa Finansów, urósł on o ponad 40 proc. Właściciele stacji benzynowych, klubów, barów czy pubów inwestują zwłaszcza we wspomnianych już jednorękich bandytów - to się najbardziej opłaca. W ubiegłym roku chętni do rozbicia baru zostawili w nich 8,5 miliarda złotych - o ponad 70 proc. więcej niż rok wcześniej! Nic dziwnego, że kolejne tego typu maszyny wyrastają jak grzyby po deszczu.
Patrz też: Porwał i pobił hazardzistę, bo uważał, że ten go okradł
Rozwojowi tego biznesu mogą jednak przeszkodzić dwie rzeczy: kryzys i... Centralne Biuro Śledcze. CBŚ systematycznie kontroluje i rekwiruje maszyn, których właściciele pozwalali grać za wysokie stawki i - jeśli szczęście dopisze - wygrywać wielkie kwoty. Tymczasem prawo zezwala jedynie na niskie wygrane (do 15 euro).