Justyna razem ze swoim chłopakiem Tadkiem (20 l.) opalała się na brzegu rzeki niedaleko Białki Tatrzańskiej. Odziana w skąpy kostium postanowiła schłodzić w górskiej wodzie nagrzane na słońcu ciało.
Brodziła w zimnym nurcie, kiedy nagle zdała sobie sprawę, że coś czai się na przeciwnym brzegu. - Coś jest w krzakach! - zaczęła krzyczeć.
I wtedy jej oczom ukazał się przygarbiony, poruszający się na dwóch nogach włochaty stwór. - Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę - opowiada ciągle wstrząśnięta dziewczyna.
Monstrum okropnie sapało, człapiąc przez krzaki w kierunku przejętej zgrozą pary.
- Myślałam, że to niedźwiedź, ale to coś poruszało się na dwóch łapach. Niepotrzebnie zaczęłam krzyczeć, mogłam go tylko sprowokować... - opowiada przejęta grozą. Na szczęście dziwny stwór uciekł. - Trzeba szybko złapać tego yeti, zanim kogoś zje! - łapie się za głowę Justyna.