Ta niezwykła historia zaczęła się w Przemysławiu pod Gorzowem Wielkopolskim, na fermie bażantów. - Zabraliśmy z gospodarstwa kilka padłych ptaków, które mieliśmy przebadać, aby wykryć, co było przyczyną ich śmierci - opowiada weterynarz Leszek Gruntkowski (72 l.). - Po zrobieniu sekcji zwłok trzech ptaków, pozostałe dwa trafiły do lodówki. Miały być karmą dla innych dzikich ptaków, które trzymamy w azylu tuż koło lecznicy. Po czterech dniach i czterech nocach weterynarz postanowił wyciągnąć z lodówki świeże mięsko i nakarmić nim ukochanego orła bielika krzykliwego, który wychowuje się w jego ogrodzie. - Otworzyłem więc lodówkę. Wyciągnąłem ptaszka z woreczka i położyłem go na stole, tuż koło siekiery. I wtedy omal nie zemdlałem - opowiada pan Leszek. - "Martwy" bażant zaczął machać skrzydełkiem, a po chwili wstał i zaczął czyścić swoje pióra - relacjonuje zszokowany weterynarz. Pracownik lecznicy, który był świadkiem tego zdarzenia, aż przetarł oczy ze zdziwienia, po czym przerażony wybiegł z budynku.
Wskrzeszony ptak szybko dostał pokarm i wodę. - Zajadał się tak, jakby nigdy wcześniej tego nie robił - opowiada pan Leszek, który niemal od razu o swojej przygodzie opowiedział znajomym lekarzom. Ci jednoznacznie stwierdzili, że lodówka zadziałała jak kriokomora i ptaszka postawiła na nogi. Cudem ożywiony bażant nie trafi z powrotem na fermę. - Nigdy w życiu bym nie pozwolił, by ten cudak trafił pod nóż rzeźnicki - bije się w pierś doktor Gruntkowski. - Poczekam aż bażant dojdzie do siebie i wypuszczę go na łące, by swoich dni dożył na wolności - obiecuje weterynarz.