A wszystko za sprawą pomysłowego syna Johna, który uznał, że jego ojciec za życia zasłużył sobie na ostatnią, i to tak wielką "przygodę". Zaraz po śmierci ojca skremował jego zwłoki i część prochów przesypał do wodoodpornego słoja. Umieścił w nim również zdjęcia swojego ojca Johna i list zawierający historię jego życia. Następnie podczas podróży z Anglii do Francji cisnął naczynie w odmęty Morza Północnego.
W ten sposób szczątki nikomu nieznanego listonosza z Dorset wypłynęły na szerokie wody.
Wraz z morskimi prądami prochy Johna opłynęły wybrzeże Francji i Belgii. Ostatnia podróż wyspiarza wciąż nabiera tempa. Pytanie tylko, kiedy szczątki Johna Lea dotrą do Polski?