25 lipca 1978 roku urodziła się Louise Brown, czyli pierwsza osoba, która przyszła na świat w wyniku zastosowania metody in vitro. Dziewięć lat później w Polsce pierwszego zapłodnienia pozaustrojowego u człowieka dokonał Marian Szamatowicz z Kliniki Ginekologii Akademii Medycznej w Białymstoku. Metodę opracowali brytyjski biolog Robert Edwards, który w 2010 roku otrzymał za nią Nagrodę Nobla oraz ginekolog Patrick Steptoe. Jest ona traktowana jako ostateczność, gdy pozostałe formy leczenia zawodzą. Przed podjęciem decyzji o in vitro należy przejść dokładną diagnostykę, która wykluczy możliwość zajścia w ciążę przy wykorzystaniu farmakologii lub chirurgii. W Polsce metoda wciąż budzi kontrowersje, a o doświadczenia z tym związane pytamy Agnieszkę Drews, obecnie właścicielkę Centrum Medycznego Drews oraz Środowiskowego Centrum Zdrowia Psychicznego Drews i Prezes spółki Baby.link, która w 2014 roku założyła jedną z najnowocześniejszych w Polsce klinik niepłodności. Prywatnie mamę dwojga dzieci.
– Z całą pewnością mogę stwierdzić, że in vitro oznacza mnóstwo emocji, wzruszeń i łez – zarówno smutku, jak i radości. Czasami proces niestety wiąże się również z wyczerpaniem nerwowym, gdyż diagnostyka i procedury są długoterminowe. Cały zespół, poczynając od recepcjonistki, lekarza czy właściciela, jest związany z parą. Poznajemy ich historie, wspólnie płaczemy i skaczemy z radości. Do dzisiaj otrzymuję zdjęcia dzieciaków. Widzę małych przedszkolaków, uczniów, niebawem studentów – zdrowych, cudownych i posiadających wspaniałych rodziców. Osobiście uważam, że nie ma dzieci bardziej upragnionych niż te, które przyszły na świat dzięki metodzie in vitro – mówi Agnieszka Drews.
Z niepłodnością borykają się zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Szacuje się, że około 30% przyczyn niepłodności leży po stronie partnerki i dokładnie tyle samo po stronie partnera. Kolejne 30% dotyczy niepłodności w obu przypadkach, a w pozostałych sytuacjach przyczyny nie da się ustalić (niepłodność idiopatyczna).
– W Polsce metoda wciąż budzi kontrowersje. Przyczyną jest fakt, że nie wszystkie zarodki zostają wykorzystane. Zdarzało się, że otrzymywałam pogróżki. Słyszałam, że powinnam uważać podczas wychodzenia z pracy. Osobiście uważam, że otrzymaliśmy rozum m.in. po to, by rozwijać medycynę. Być może ktoś chciał, abyś nie widział. A jednak wynaleziono okulary. Będąc na konferencjach w Hiszpanii czy Czechach, gdzie odbywa się tyle samo procedur in vitro, co w Polsce, choć populacja jest blisko 4 razy mniejsza, miałam poczucie, że jest to coś zdecydowanie bardziej powszechnego i – proszę wybaczyć wyrażenie – po prostu normalnego – dodaje Drews.
Okazuje się, że dzięki metodzie in vitro najwięcej dzieci rodzi się w Hiszpanii. Jak podaje raport hiszpańskiej organizacji pozarządowej Civio.es, w 2017 roku było to około 8 procent wszystkich urodzeń w kraju. W Polsce natomiast zaledwie 1,5 proc., co plasuje nas na ostatnim miejscu w Unii Europejskiej.