Na polecenie znachora zagłodzili malutką córeczkę. Dramatem Madzi z Brzeznej żyła cała Polska
Do tragedii doszło dokładnie 16 kwietnia 2014 roku. To właśnie tego dnia Michał P., ojciec małej Madzi wezwał do domu karetkę. Dramatyczny przebieg rozmowy z medykami został zarejestrowany i upubliczniony. – Córka nie obudziła się, nie oddycha – szlochała do telefonu matka dziewczynki. Faktycznie w tamtym momencie jej córka już nie żyła. Ratownicy przybyli na miejsce w błyskawicznym tempie i zobaczyli leżący w łóżeczku szkielet dziecka. – Była skrajnie wychudzona, odwodniona – relacjonowali potem w mediach wstrząśnięci medycy. W chwili śmierci 6-miesięczna Madzia ważyła zaledwie 3,5 kilograma, tyle co noworodek! Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną jej śmierci była wielonarządowa niewydolność organów oraz wyniszczenie i odwodnienie organizmu. Biegli stwierdzili, że zmiany te zostały wywołane najprawdopodobniej nieprawidłowym odżywianiem i skrajnym niedożywieniem.
Początkowo w te wstrząsające doniesienia nie dowierzali mieszkańcy Brzeznej, zwłaszcza sąsiedzi oraz znajomi rodziny P. Rodzice Madzi byli dobrze znani w lokalnej społeczności. Mężczyzna prowadził biznes, co sprawiało, że jego bliscy byli bardzo dobrze sytuowani i niczego im nie brakowało. Małżeństwo miało także starszego syna. – Elegancki dom, luksusowe samochody i podróże – mówili mieszkańcy Brzeznej o rodzinie P. Nie wiedzieli, że kilka miesięcy wcześniej ojciec malutkiej Madzi poinformował miejscowy ośrodek zdrowia, że rezygnuje z opieki medycznej dla córki. Miał zadeklarować, że Madzią będą się zajmować lekarze na Słowacji. To nie zdziwiło nikogo, ponieważ z Brzeznej do granicy jest niedaleko. W dodatku babcia dziecka była pielęgniarką. Nic nie wskazywało na to, że dziewczynce mogłoby grozić niebezpieczeństwo. Nikt nie wiedział, że małżonkowie P. już wtedy byli pod olbrzymim wpływem Marka H. - znanego w okolicy znachora. To on, jak potem udowodniono przed sądem, namówił rodziców, by zrezygnowali z opieki medycznej i karmili dziecko według zaleceń specjalnie przez niego przygotowanej diety. Polegała ona na podawaniu dziewczynce tylko rozcieńczonego mleka koziego i rozwodnionej kaszki.
Polecany artykuł:
Znachora traktowali jak bóstwo. Nie obciążyli go nawet po śmierci Madzi
Ustalenia śledczych były wstrząsające! Wskutek zastosowanej diety malutka dziewczynka konała dwa tygodnie. Michał P. i jego żona Joanna zostali aresztowani, usłyszeli zarzut znęcania się nad córką ze szczególnym okrucieństwem i nieumyślnego doprowadzenia do jej śmierci. Początkowo odmówili składania wyjaśnień. Trafili na obserwację psychiatryczną. Ostatecznie jednak zaczęli współpracować ze śledczymi, przyznali się do winy i dobrowolnie poddali się karze. Śledztwo zakończyło się po roku. W grudniu 2015 roku sąd wymierzył Joannie i Michałowi P. karę pół roku więzienia oraz dwóch lat prac społecznych na rzecz osób starszych (w wymiarze 40 godzin miesięcznie). Na poczet kary zaliczono im czas spędzony w areszcie tymczasowym. Proces toczył się za zamkniętymi drzwiami. Jeszcze podczas śledztwa ojciec dziewczynki miał zeznać, że gdy ich córka straciła przytomność, najpierw pojechali z konających dzieckiem do domu Marka H. Znachor miał obejrzeć Madzię i powiedzieć, że "Bóg tak chciał", a następnie kazał małżeństwu wracać do domu. Dopiero wtedy Michał P. i Joanna P. wezwali karetkę do córki. Gdy rodzice zagłodzonej Madzi siedzieli w areszcie znachor cieszył się wolnością. Bezpośrednio po śmierci dziewczynki zniknął ze swojego domu przy ul. Radzieckiej w Nowym Sączu. Marek H. posiadał liczne grono swoich zwolenników, którzy udzielali mu wsparcia, dachu nad głową, bronili go, a nawet atakowali dziennikarzy relacjonujących w sądzie sprawę. Marek H. był postacią znaną w Nowym Sączu i okolicach. Mężczyzna został okrzyknięty mianem znachora, lecz w rzeczywistości był szarlatanem. Od wielu lat udzielał porad medycznych i "leczył" ludzi. W swoich "terapiach" stosował różdżki oraz różne substancje nazywane przez niego "pierwiastkami". Twierdził, że posiada nadprzyrodzoną moc.
Charyzmatyczny i wzbudzający zaufanie paramedyk zgromadził wokół siebie liczne grono wyznawców. Był dla nich pomazańcem bożym, niektórzy czcili go niczym Boga. Mawiał, że ukazuje mu się Matka Boska. Co ciekawe, Marek H. z zawodu był kierowcą i magazynierem. Szybko jednak porzucił wyuczone zajęcie i zaczął "uzdrawiać" ludzi. Oczywiście nie za darmo! Czerpał z tego ogromne zyski. Rodzice małej Madzi byli pod wielkim wpływem znachora, ślepo wypełniali jego polecenia i nawet bezpośrednio po śmierci córki nie obciążyli go swoimi zeznaniami. Zrobili to dopiero w toku śledztwa, po sugestiach adwokatów. H. został aresztowany po kilka miesiącach od śmierci Madzi. Śledczy przedstawili mu zarzut przyczynienia się do śmierci dziecka oraz świadczenia usług medycznych bez uprawnień. Mężczyzna nie przyznał się do zarzutów i odmówił składania wyjaśnień. Ostatecznie w 2018 roku został skazany prawomocnym wyrokiem na karę 3,5 roku bezwzględnego więzienia. Ponadto sąd orzekł karę grzywny w wysokości 8 tysięcy złotych oraz przepadek korzyści majątkowych uzyskanych z pseudolekarskich porad w kwocie 61 tysięcy 720 złotych. Marek H. zmarł w areszcie śledczym, w więziennym szpitalu przy ul. Montelupich w Krakowie z powodów kardiologicznych. W chwili śmierci miał 72 lata. Zostało mu do odsiedzenia niemal 2 lata.