Było ok. godz. 15. Szłam ze sklepu, jak się rozpętała nawałnica. Niebo w jednej chwili stało się granatowe, wiatr dął, że ledwie trzymałam się na nogach. Waliły pioruny, usłyszałam huk walącego się drzewa - opisuje pani Anna (54 l.), mieszkanka Bartąga. - Kiedy zbliżyłam się do plebanii, zobaczyłam połamany pień leżący na czerwonej strzale proboszcza - tak mówimy z mężem na jego seicento. Straż pożarna pojawiła się bardzo szybko, bo remiza jest obok kościoła – dodaje.
W ruch poszły piły i topory, strażacy pocięli zwalone drzewo na kawałki i odsłonili seicento. Powyginana karoseria, roztrzaskane szyby… Ks. Leszek K. (53 l.) ze smutkiem popatrzył na wrak i zniknął. Pojawił się następnego dnia. Przyjechał nowym SUV-em Nissana.
Zapytaliśmy się proboszcza o jego stratę. - Nie szukajmy w tym sensacji, widocznie Bóg tak chciał. Ważne, że nikomu nic się nie stało. Teraz przepraszam, ale muszę odprawić mszę świętą – powiedział wznosząc oczy ku niebu