- Znałam tego chłopca, jego mamę i tatę. Wszyscy to bardzo przeżywamy - mówi nam jedna z mieszkanek Złotorii (powiat toruński). - Mój ojciec pływał łódka po Wiśle. Zawsze powtarzał, że Wisła jest bardzo niebezpieczna. Mówił, że są wiry, doły, łachy piachu i potężny nurt - dodaje.
Złotoria, to wieś przy ujściu Drwęcy do Wisły pod Toruniem. W poniedziałek (17 lipca) zawyły syreny alarmowe. Wozy straży pożarnej, pogotowia i policji pędziły na sygnałach polną drogą nad brzeg Wisły, gdzie znajdowała się piątka przyjaciół: Sebastian, Paweł, Janek, Dawid i Marcel. Ten ostatni dosłownie w mgnieniu oka zniknął pod wodą.
Zobacz: Koledzy patrzyli na śmierć chłopca! Wielki dramat pod Toruniem
- Dwóch rzuciło mu się na ratunek. Nurt był jednak tak silny, że sami zaczęli walczyć o życie. Doszłoby do jeszcze większej tragedii, gdyby nie jeden z chłopców. Jego odwaga połączona z zimną krwią uratowała życie dwóch kolegów. Znalazł konar i go podał swoim tonącym - mówi nam jeden z toruńskich policjantów.
- Chłopak, który się utopił, wpadł w 7-metrową głębinę. Wyciągnął go nurek. Reanimacja nic nie dała - dodaje. - To Janek miał podać ta gałąź - mówi nam jedna z mieszkanek Złotorii. - Jednego z tych chłopców lekarze zabrali do szpitala, bo w takim był szoku - mówi policjant.
Zdaniem sąsiadów, Marcel był spokojnym i dobrych chłopakiem. Nie był łobuzem. Śmierć w Wiśle jest dla całej wsi ogromnym wstrząsem.