Maja Komorowska w grudniu skończy 81 lat. Jej znakomity dorobek budzi wielki szacunek nie tylko wśród ludzi z branży filmowej. Podczas MFF Tofifest znalazła dla nas chwilę i oto efekty naszej rozmowy!
Jak zmienił się Toruń?
Nie mogło oczywiście zabraknąć pytania o wrażenia, związane z pobytem w Toruniu.
- Miałam niewiele czasu na spacer, ale dało się zauważyć, że Toruń bardzo się rozwinął. Dużo domów jest odnowionych. Ja pamiętam to miasto z kręcenia "Roku spokojnego słońca" (reż. Krzysztof Zanussi, 1984 rok - dop. red.). Wtedy jednak byliśmy pochłonięci pracą i mało było wolnej przestrzeni, która pozwoliłaby nacieszyć się miastem. Dwadzieścia kilka lat temu miałam spotkanie na UMK. Pamiętam je bardzo dobrze, bo byłam cały czas pod telefonem, gdyż miała się urodzić moja wnuczka! Teraz gdy jestem w Toruniu to myślę sobie "Mój ty Boże, tyle było tych telefonów i pytania czy to już się stało". Wtedy urodziła się Kasia Tyszkiewicz, a teraz ona urodziła Ludwikę, więc zostałam prababcią (uśmiech) - opowiada Maja Komorowska.
Nagroda za całokształt twórczości - co się po niej czuje?
- Wie pan, gdy się dożyje 80 lat - ciągle nie mogę w to uwierzyć - to ludzie zaczynają podsumowywać człowieka (śmiech). Myślę, że to daje sporo radości. Nagrody zawsze cieszą, Ma to dla mnie duże znaczenie, że to stało się w Toruniu, ze względu na film Krzysztofa Zanussiego, za który dostał nagrodę w Wenecji. Miałam okazję zobaczyć piękną tablicę - "Rok spokojnego słońca" tu powstawał. Scott Wilson (zagrał Normana w tym filmie - dop. red.) tak niedawno umarł i chcę wysłać tę tablicę jego żonie. Jestem przepełniona wspomnieniami i myślami o nim. Myślę, że jakoś tak razem odbieraliśmy tę nagrodę. Zawsze miałam szczęście do partnerów - Zbyszek Zapasiewicz, Daniel Olbrychski, Piotr Fronczewski. Wspaniali partnerzy do grania i wspaniali reżyserzy - tutaj mi się poszczęściło.
O roli "męskiej" w "Lawie. Opowieści o "Dziadach" Adama Mickiewicza
To jedna z najbardziej oryginalnych ról w karierze Mai Komorowskiej - Guślarz, który w lekturze był postacią męską. Skąd taki pomysł i jak ocenia wykonanie?
- Żebym to ja wiedziała! Moja pierwsza rola teatralna to taka - troszkę się pochwalę - za którą dostałam pierwsze nagrody teatralne. Chodziło o ślepca Hamma, w "Końcówce" Samuela Becketta. Reżyserem był Jerzy Krasowski. To był niezwykły spektakl. Cieszyłam się z tej roli, była też doceniona. Pamiętam, że jak przyjeżdżałam gościnnie grać do Krakowa, to gdy szłam z pociągu do hotelu francuskiego - były kolejki po bilety! Później tego już nie przeżyłam, coś niesamowitego - mówi przejęta aktorka.
- Jak było z Tadeuszem Konwickim? Do końca tego nie wiem. Gdy do mnie zadzwoniono, byłam zdziwiona, że mam przyjść na spotkanie - myślałam o Rollisonowej (postać z Dziadów cz. III - dop. red.), a tutaj jednak coś innego. Moim zdaniem to był piękny pomysł! Myślę, że to jest postać jakby poza płcią. Mieści się w niej i kobieta i mężczyzna. Zwłaszcza, że Beckett w "Końcówce" mówi takie zdanie - "Płeć dodaje się na końcu.". Wydaje mi się, że reżyser Konwicki był przekonany, iż dam odpowiednią siłę tej postaci. Tym się najpewniej kierował - żeby w tej postaci mieściły się różne barwy. Czy to się udało? Mi jest trudno oceniać samą siebie. To już musi widz ocenić. Dla mnie to bardzo ważny film, mimo że w porównaniu do ról chociażby u Andrzeja Wajdy czy Krzysztofa Kieślowskiego jest ona raczej drugoplanowa.
Maja Komorowska ma na swoim koncie bardzo trudną rolę w "Katyniu". Czy to wciąż "siedzi" w aktorach?
- Akurat w mojej rodzinie byli ludzie, którzy zginęli w Katyniu. Andrzej Wajda również był w to włączony ze względu na swojego ojca. Myślę, że myśmy na planie to czuli. Atmosfera była bardzo specyficzna, począwszy od wózkarza, operatorów, aktorów, scenografów, aż do reżysera - miałam poczucie, że jesteśmy na jakiejś wojnie. Czuliśmy, że bierzemy udział w bardzo historycznym filmie, który przetrwa na długo - mówi nam Maja Komorowska.
Czy rzeczywiście Polakom lepiej wychodzą filmy dramatyczne?
Panuje powszechna opinia, że Polacy lepiej sobie radzą z tworzeniem filmów o trudnej tematyce. - Szczerze mówiąc, nie wiem. Może coś w tym jest, ale Bohdan Korzeniewski, u którego grałam Julię Strindberga - on zawsze mówił, że komedia jest dużo trudniejsza. Ja często powtarzałam moim studentom, że w komedii można zapłakać, a w dramacie trzeba się śmiać póki jest taka możliwość. Powinniśmy jednak to robić, bo Polacy mają poczucie humoru! Mam nadzieję, że powstaną takie filmy, w których poczucie humoru będzie takie ważne. Są nam bardzo potrzebne - przekonuje Maja Komorowska.