- Dzwoniła do mnie matka Mariusza. Rozmawiała o pogrzebie. Mówiła, że musimy ich razem pochować. Nigdy się na to nie zgodzę. Ania nie zostanie złożona do grobu ze swoim mordercą – Małgorzata Chruściel ociera łzy. – Nie wiedziałam, co dzieje się w ich domu. Czułam, że jest źle, bo Mariusz ciągle na nią krzyczał. A wystraszona córka cicho siedziała w kącie – dodaje.
O tragedii w Szynychu (woj. kujawsko-pomorskie) koło Grudziądza pisaliśmy wczoraj. Mieszkali tam Anna i Mariusz L. Z trójkę dzieci (14, 10 i 8 lat). Policjanci o ich istnieniu nie wiedzieli do 7 stycznia. Wtedy to kobieta złożyła zawiadomienie o przestępstwie. Oskarżyła swojego męża o bicie i zgwałcenie. Mariuszowi L. policjanci zdołali założyć niebieską kartę. Kilka dni wcześniej kobieta uciekła od męża tyrana do swojej matki. Dzieci zostały z nim, bo tam chodziły do szkoły. - Po zawiadomieniu Anny L. zadziałaliśmy szybko. Sprawa była już w prokuraturze. A jednak... – mówi jeden z grudziądzkich śledczych. - On najpierw dwa razy wbił nóż w jej piersi, a potem dwa razy pchnął siebie. Zostawił list pożegnalny. „Moje życie nie ma sensu. Moja żona odeszła, chce rozwodu. A to ja pracowałem i zarabiałem pieniądze na dom. Ona swoje pieniądze wykorzystywała tylko dla siebie. Musi mieć kochanka” - takie słowa skreślił Mariusz L. – dodaje.
Do zabójstwa doszło, kiedy Anna L. w sobotę przyjechała do męża, by zabrać dzieci na weekend. Nie było ich, za to czekał na nią wściekły Mariusz L.