Pan Leszek mieszkał w Brodnicy. Oczkiem w głowie były dwie córeczki w wieku 8 i 4 lat. Pan Leszek miał pracę. Dom. Można powiedzieć, że jego życie wyglądało tak, jak przysłowiowego Jana Kowalskiego.
Tak jak przysłowiowy Jan Kowalski miał samochód. I pewnie tak jak przysłowiowy Jan Kowalski, czasami zbyt szybko jechał po drodze i czasami zbyt pochopnie próbował na siłę wyprzedzać samochody jadące przed nim.
W czwartek, 3.09, około godziny 10, jechał drogą wojewódzką numer 544. Próbował wyprzedzić kilka samochodów. Niestety w miejscowości Łaszewo z naprzeciwka jechał wielki tir. Pan Leszek nie zdążył wcisnąć się między pojazdy jadące po tym samym pasie. Jego opel dosłownie został zdmuchnięty z drogi. On sam zmarł w szpitalu.
- Niektórzy z nas na komendzie go znali. Wiemy, że miał dwie wspaniałe córeczki. Przeżywamy ten wypadek. Niestety wszystko wskazuje na to, że to mogła być jego wina. U nas w ciągu roku więcej ginie osób, niż w ciągu 10 lat jest morderstw. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego kierowcy ciągle na drogach się spieszą. Jak spóźnią się gdzieś o 10 minut, to przecież nic się nie stanie. Drogi u nas są beznadziejne. Wąskie i kręte. Nie można po nich szybko jechać – mówi nam jeden z brodnickich policjantów
Sprawę wypadku będzie wyjaśniać prokuratura.