Robert z Torunia podbija Filipiny. Mieszkał w chacie pirata i obserwował cienie wyspy Mindanao

i

Autor: Robert Politowski / archiwum prywatne Robert z Torunia podbija Filipiny. Mieszkał w chacie pirata i obserwował cienie wyspy Mindanao

Robert z Torunia podbija Filipiny. Mieszkał w chacie pirata i obserwował cienie wyspy Mindanao [Wywiad]

2022-03-29 13:17

Robert Politowski z Torunia to zapalony szachista, ale też podróżnik. Kambodża, Tajlandia, a ostatnimi czasy Filipiny. W tym ostatnim miejscu zakochał się prawdopodobnie z wzajemnością. W rozmowie z "Super Expressem" autor bloga "Okiem Robinsona" zdradza nam pikantne szczegóły, związane z życiem w Azji. Mieszkanie w chacie pirata, walka o tlen w jaskini, cienie wyspy Mindanao i wiele więcej. Zobaczcie wywiad i piękne zdjęcia z Filipin.

Roberta Politowskiego w Toruniu kojarzy przede wszystkim środowisko szachowe, ale jego klienci zdążyli się zakochać także w fantastycznych projektach - statuetkach, pucharach, koszulkach, podstawkach pod talerze, zegarach. Oryginalne spojrzenie i artystyczne wykonanie - te cechy dominują w jego dziełach. Robert z Torunia ma jeszcze jedną wielka pasję. Są nią podróże. Kambodża, Tajlandia, a ostatnimi czasy Filipiny - egzotyczne kierunki są dla niego sensem życia. - Wzięło się to wszystko z młodzieńczych marzeń, które pojawiły się po lekturze Robinsona Crusoe - wyznaje Politowski w rozmowie z naszym portalem. Pandemia koronawirusa sprawiła, że musiał zawiesić swoje drugie życie na Filipinach, ale już marzy o powrocie do Azji. Wywiad z autorem bloga na Facebooku pt. "Okiem Robinsona", w którym opowiada o swoich licznych przygodach znajdziecie pod galerią zdjęć z Filipin. Zachęcamy do obejrzenia fascynujących obiektów z tamtejszej wyspy.

Czytaj też: Irena uciekła do Torunia w ciąży, z mamą na wózku i kotami. "To było 26 godzin piekła"

Robert Politowski z Torunia podbija Filipiny. Wywiad z autorem bloga "Okiem Robinsona"

Konrad Marzec, "Super Express": Zacznijmy od podstaw. Jak trafiłeś na Filipiny i skąd taka pasja?

Robert Politowski, "Okiem Robinsona": Moja dziecięca pasja przerodziła się w realizację już w dorosłym życiu. Celem były wyspy. Pierwszym zamysłem był Ekwador, skąd wrócił kolega. Oglądałem jego zdjęcia i taki był zamysł. Przeglądając różne blogi podróżnicze, natknąłem się na bloggerów z Azji, głównie z Filipin, no i po lekturze zwyciężył właśnie ten kierunek. Zaczęło się od Filipin. Pierwszy raz był dość ciekawy. Cofnijmy się do 2015 roku. Wyszedłem z domu w sobotę o godzinie 8:00, do miejsca docelowego na wyspie Siquijor na Filipinach dotarłem w środę o 10:30. Dosyć sympatycznie.

To jak wyglądała droga?

Przez Szwecję z noclegiem, Stambuł, Manilię i dopiero na wyspę Negros. Trzeba było się dostać do portu, później łajba i dopiero po jakimś czasie postawiłem stopę na "Wyspie Szamanów", jak jest nazywana Siquijor. 

I jak już tam byłeś, co cię urzekło?

Na pewno ludzie. To była pierwsza rzecz, która się rzucała w oczy - nikt się nigdzie nie śpieszył. Większość uśmiechnięta, pomocna, takie naprawdę spokojne, leniwe życie, które płynęło na wyspie. Z czasem, gdy poznawałem współmieszkańców, tubylców... muszę tu wspomnieć, że udało mi się mieszkać w chacie na plaży. Drewniana chata pirata, mieszkałem na piętrze ze starych desek, jakby z rozbitego okrętu. Było pięknie. Przypływ, odpływ, wszystko na wyciągnięcie ręki. Można było pić herbatę, patrząc w bezmiar morza Sulu. 

Czym się tam zajmowałeś oprócz blogowania podróżniczego? Zmieniło się to w typowo zawodowe kwestie?

Nie do końca może zawodowo. Pisałem bloga głównie dla grupy znajomych, przyjaciół i rodziny, aby wiedzieli co się dzieje. To głównie w pierwszym i drugim roku, później tego było mniej, za to pojawiły się ciekawe zdjęcia. Jakiś czas później zdarzyło się tak, że przyjaciel z Filipin, który mnie oprowadzał, woził pierwszego roku po wyspie - stracił dach w większej wichurze. Stawiłem się do pomocy. Pomogłem naprawić dach, zakupiłem dwa worki ryżu i później pojawiły się dobre trunki. Kolacja i fiesta była niezapomniana. To rzutowało na moją rozpoznawalność. Filipińczycy, których nie znałem, odwracali się ze słowami "Cześć Roberto!". Były to osoby, których nie kojarzyłem, ale popularność "na dzielnicy" San Juan się pojawiła. 

Opowiedziałeś swego czasu, że pojawiły się - a jakże - szachy.

Tak. Jako, że jestem zapalonym szachistą, znalazłem lokalny klub szachowy. Zawarłem tam znajomości. Grałem tam...

Z sukcesami?

Za pierwszym razem wygrałem 26:13, to była sobota. Prezes klubu na wyspie poprosił, abym pojawił się też w poniedziałek, na rewanż. Gdy przyjechałem, na miejscu były cztery osoby. Nauczyciela muzyki z Siquijor ograłem w stosunku 3:1. Z policjantem z miejscowego posterunku wygrałem 3:2, a trzecią osobą był szachista, który z początku siedział w kącie i tylko obserwował, jak gram. Okazało się, że jest z Negros. Przegrałem z nim 0:6. Ściągnęli posiłki (śmiech). Jednego roku uczyłem zdolnego 10-latka taktyki szachowej, aby odciągnąć go od gier komputerowych. 

Mówisz głównie o blaskach życia na Filipinach. A co z cieniami?

Cóż, cienie znajdziemy wszędzie. Nie ma społeczeństwa bez wad. Tak samo u nas, jak i na Filipinach. Problemem jest bliskość wyspy Mindanao, gdzie ruch islamski jest dość rozwinięty. Jednego roku w porcie wisiały zdjęcia z wizerunkiem poszukiwanych przestępców. Niedaleko zdarzyły się porwania 3 Kanadyjczyków. To była głośna sprawa w prasie. Część ludzi bała się w ogóle lecieć w ten region. 

Co z ciekawostkami typowo podróżniczymi. Gdzie było najbardziej egzotycznie?

Udało mi się nawiązać znajomości z Polakami. Grupa ok. 11 osób, która poznała się na Siquijor. Te przyjaźnie kontynuujemy po dzień dzisiejszy. Robiliśmy sobie z tą ekipą takie wyprawy. Jedną z pamiętnych była ta do Cantabon Cave. Byliśmy tam w ósemkę, w tym 3 Francuzów i 3 przewodniczki. Pierwsze zejście to ok. 30-40 metrów, pochylnią pod kątem 45 stopni, przez wąską szparę. Poziom się wyrównał, ale zaczęła się woda. Szliśmy w niej po pas z latarkami, trzeba było się wspinać po półkach skalnych, przechodzić przez podziemne wodospady. Po 40 minutach doszliśmy do komnaty z pięknie wyżłobionym źródełkiem, przypominającym masę perłową. W tamtym momencie, być może na skutek braku tlenu, zaczęło mi się robić słabo. Brakowało oddechu. Myśląc po europejsku zakładałem, że gdzieś jest wyjście awaryjne, zwróciłem się do przewodniczki i oznajmiłem, że źle się czuję i potrzebuję powietrza. Zapytałem, czy mógłbym opuścić jaskinię przy użyciu wyjścia awaryjnego...

.... zakładam, że takowego nie było?

Popatrzyła na mnie jak na kosmitę i przekazała, że takiego wyjścia awaryjnego nie ma. Powiedziała, że czeka nas 40-minutowa droga z powrotem z przeciskaniem się przez skałę. 

W jaki sposób udało się zażegnać niebezpieczeństwo?

Rozebrałem się i zanurzyłem się po szyję w wodzie. To pomogło. Przyjaciele nieśli plecak i na początku mi pomagali. Jak tylko wydostałem się na powietrzę, to wszystko wróciło do normy. Kolejne ciekawostki, które przychodzą mi do głowy, to wyprawa ze znajomymi na Salagdoong Beach. Tam można było skakać ze skały z 10 i 7 metrów. Gdy kąpaliśmy się i patrzyliśmy na to z perspektywy oceanu, to wówczas 10 metrów wydawało się... nie tak dużo.

Zmieniłeś zdanie?

Jak już wszedłem do góry, dodałem do tego mój wzrost i okazało się, że z 12 metrów mam skoczyć, to nogi odmówiły mi posłuszeństwa. 20 minut trwała walka ze strachem. Udało mi się przełamać i jestem dumny z pokonania własnych barier. Myślałem, żeby skoczyć za wszelką cenę, co odbiło się na technice i lekko poturbowałem sobie tylną część ciała i okupiłem to dziesięciodniowymi siniakami w pięknych kolorach od różu i fiolet. 

Podczas podróży wrażeń nie brakowało. Opowiedz coś jeszcze o lokalnych inicjatywach.

Na pewno jedną z takowych jest kino. Poznałem się z bloggerami, których wpisy regularnie czytałem, co zaowocowało przybyciem na Filipiny. Mowa o "Szukając Przygody" i poluzuj.pl. Rewelacyjne towarzystwo, fantastyczni ludzie. Oni stworzyli projekt kina na Filipinach, gdzie był zakupiony projektor z filmami. Każdorazowo w różnych gminach w szkole, raz w tygodniu, w piątki robiliśmy seanse kinowe. Były 2-3 odcinki "Reksia", ze 2 odcinki "Bolka i Lolka" i długometrażowy film produkcji Walta Disneya. Przygotowaliśmy 200 paczek popcornu dla dzieciaków, kilkadziesiąt litrów napoju i ta trójka z moją pomocą, wszystko nieodpłatnie realizowała. Już po powrocie do kraju prowadziłem sprzedaż gadżetów reklamowych, koszulek, kubków i smyczy z logo kina. Pieniądze przeznaczaliśmy na kontynuację projektu kinowego. Przez 3 lata udawało się tę inicjatywę pociągnąć.

Później przeszkodziła pandemia?

Różne losy porozrzucały znajomych w inne miejsca i na ten moment inicjatywa jest zawieszona, ale niewykluczone, że będziemy wracać do tego pomysłu. Przynosiło to radość na twarzach dzieciaków. To było namacalne, widoczne. Coś innego dla nich, bo wcześniej tego nie znali. Całe rodziny przychodziły, średnio 120 osób na seansie. Mieliśmy do dyspozycji boiska szkolne, telebim, zadaszenie projektora. Warto było.

A Twoje plany zostały przerwane przez pandemię? Wracasz niebawem na Filipiny?

Zdecydowanie. W 2020 roku udało mi się być na Filipinach. Wówczas udało mi się zagrać w turnieju szachowym na Negros, gdzie zająłem 13. miejsce w doborowej stawce. Dostałem propozycję gry w lidze filipińskiej dla klubu z Dumaguete. Wracałem jednym z ostatnich samolotów przez Tajwan i Paryż. Wówczas Filipińczycy nie byli już wypuszczani z kraju. Łącznie leciało 40 osób. W 2021 roku Filipiny były całkowicie zamknięte. Pandemia gospodarczo obeszła się z nimi bardzo brutalnie. Od 10 lutego 2022 roku zostały otwarte. Jest plan, aby w tym roku polecieć. Jak będzie? Zobaczymy.

Sonda
Lubisz podróże służbowe?
Podróże - Meksyk

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki